Gorączka latynoamerykańska – Artur Domosławski
dkoziarski
2010-05-11
Na fali niebywałej popularności "Kapuściński non-fiction" Artura Domosławskiego, wydawnictwo Świat Książki zdecydowało się na kolejne wydanie jednej z wcześniejszych pozycji tego autora – "Gorączki latynoamerykańskiej", którą, jak słusznie stwierdzono przy okazji premiery, można odczytywać albo jako bilans drugiej połowy XX wieku w Ameryce Łacińskiej, albo swoisty bilans otwarcia XXI wieku.
Szkoda, że autor nie zdecydował się jednak uzupełnić materiału – widać to zwłaszcza po połowicznie tylko zarysowanym portrecie Hugo Chaveza (właściwie nie uwzględnia jego międzynarodowych i militarnych aspiracji) czy braku aktualnego wątku boliwijskiego, w którym Domosławski mógłby zmierzyć się z populistyczną legendą indiańskiego prezydenta w swetrze - Evo Moralesa.
Nieco trywializując, wypadałoby stwierdzić, że podstawową zaletą "Gorączki…" jest to, że Domosławski zdołał przerobić sporo interesującego materiału. Całość utkana jest tak z żywych i przemawiających do wyobraźni obrazów, jak i ze społeczno-politycznych analiz. Nie jest Domosławski w tych analizach obiektywny, co może momentami przeszkadzać – po prostu przyjmuje wygodną dla środowiska, z którego się wywodzi optykę. Świetnie widać to na przykładzie Chile. Mamy więc u Domosławskiego Pinocheta – skończonego autorytarnego łajdaka i mordercę po jednej stronie, a po drugiej Allende, demokratę, przedwcześnie zgasłą jutrzenkę chilijskiego ludu. Czy Pinochet na pewno ochronił swój kraj przed losem Kuby? – pyta kilkakrotnie autor, by odpowiedzieć sobie samemu, że tego typu rozumowanie jest z kilku powodów błędne. Dzisiaj wiemy już na podstawie materiałów udostępnionych Wielkiej Brytanii przez dawnego radzieckiego archiwistę Wasilija Mitrochina, że Allende współpracował z KGB, a jego zwycięstwo nie jest do końca rezultatem wyborczego fair play (pieniądze na przekupienie lewicowych kontrkandydatów przyszły z Moskwy). Bardzo jednostronnie patrzy również Domosławski na zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w politykę tego regionu (przewidywalnie, dostaje się głównie Reaganowi). Podobnie rzecz się ma z podejściem Domosławskiego do neoliberalnej polityki na gruncie ekonomii, z którą wiąże się uwalnianie rynków, prywatyzacja czy cięcia w wydatkach społecznych. Autor przyznaje co prawda, że taki kurs wyciągnął poszczególne kraje z zapaści gospodarczej (m.in. pokonał hiperinflację), ale zaraz powtarza dla „zrównoważenia”, trochę demagogicznie przecież, że koszty społeczne tych procesów były takie, że bogaci się jeszcze bardziej wzbogacili, a biedni zbiednieli. A przecież musi wiedzieć Domosławski jako znawca tematu, że to głębszy problem, element tytułowej gorączki trawiącej Amerykę Łacińską – z grubsza rzecz ujmując, niezależnie od przybranego kursu ekonomicznego, i tak owo wewnętrzne rozwarstwienie i związane z nimi sprzeczne dążenia, cała ta wieloaspektowa różnorodność tkanki społecznej, sprawiają, że gdzieś zawsze będzie wrzało.
Mniejsza jednak o ideologię i dyskusję, czy reporter powinien przemycać do tekstu swoje poglądy, raczej stawiać pytania czy odpowiadać na nie. Oddając Domosławskiemu sprawiedliwość, należy uznać "Gorączkę latynoamerykańską" za błyskotliwy, niestroniący od ciekawostek zapis faktów, refleksji i emocji, w którym jednostkowe charakterystyki składają się na pewien spójny obraz regionu. Bo czy pisze Domosławski o kubańskiej rewolucji i jej ojcach, czy bierze na tapetę gwałtowne zmiany polityczne oraz dramat zaginionych i ich rodzin w Argentynie czy Chile, czy wreszcie przygląda się fali przemocy w Kolumbii i Brazylii, to w każdym z tych przypadków daje do zrozumienia, że ofiarą tego nieokiełznanego żywiołu społeczno - politycznego, jaki przetacza się raz za razem przez ziemie Ameryki Łacińskiej, są przede wszystkim zwykli ludzie i ich marzenia o stabilnej, lepszej przyszłości.
Artur Domosławski "Gorączka latynoamerykańska"; Wydawnictwo: Świat Książki; Format: 148 x 210 mm; Liczba stron: 440 ; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-247-1985-3
Daniel Koziarski