Misja Jeana Hatzfelda
isłojewska
2010-06-08
Korespondent wojenny to ktoś, kto swoją pracę traktuje jak posłannictwo. Bycie w samym centrum konfliktu zbrojnego, religijnego czy plemiennego, zwłaszcza dla mężczyzny jest sprawdzianem jego wartości. Ale nie tylko. Staje się indykatorem progu jego wrażliwości oraz odpowiedzialności za każde napisane słowo w sprawie, której jest świadkiem. To poprzez jego zmysły, zasób wiedzy, życiowe doświadczenie czytelnik będzie patrzył na przedstawiane zjawisko, jakie by ono nie było. To w końcu bycie świadkiem, czasem jedynym i najbardziej wiarygodnym opisywanych przez siebie zdarzeń.
Hatzfeld to wyjątkowy człowiek. Świadek przełomowych zdarzeń naszej epoki. Był obserwatorem walk na terenach byłej Jugosławii, opisywał konflikty zbrojne w krajach Bliskiego Wschodu. Obserwował wewnętrzne antagonizmy na Haiti, w Kongo i w Algierii. W roku 1994 znowu pojechał do Afryki. Wtym samym roku jako korespondent wojenny francuskiej gazety Libération pojechał do Ruandy, gdzie trwała masakra ludności plemienia Tutsi, których gwardia prezydencka składająca się głównie z Hutu, oskarżyła o śmierć prezydenta Habyarimany. Hazfeld razem z grupą uciekinierów Tutsi dotarł do Zairu, gdzie znaleźli schronienie. Tym samym znalazł się w samym środku konfliktu trwającego od bez mała XIV wieku pomiędzy Hutu (90% ogółu ludności) a Tutsi (9%).
Jean Hazfeld jest świadkiem ludobójstwa odbywającego się w XX wieku, w wyniku którego zamordowano w Ruandzie w bestialski sposób prawie milion ludzi. Ale on chce, nie tylko opisywać tę masakrę, ale i znaleźć odpowiedzi na wiele pytań. Nie on jeden szuka odpowiednich słów, by nazwać masowe zabijanie i eksterminację grup ludzkich. Zrobił to już wcześniej polski prawnik Rafał Lemkin i znalazł odpowiedni termin: genocide (ang.), który został przyjęty w prawie międzynarodowym. W ten sposób po raz pierwszy ludobójstwo zostało określone w sposób prawny i użyte w akcie oskarżenia przeciwko przestępcom wojennym III Rzeszy, w roku 1945. Dzięki temu oprawcy mogą być sądzeni w świetle prawa.
Hazfeld nie chce jednak zostawić Ruandy samej sobie, wraca po kilku latach i zostaje na kilka miesięcy wśród tych, których życie zamieniło się w piekło. Wysłuchuje ich opowieści, relacji o systematycznym i zaplanowanym polowaniu jednych ludzi na drugich. Nie jest to zjawisko nam Europejczykom obce. Nienawiść plemienna, religijna podsycana historycznymi uwarunkowaniami wybucha morderczym ogniem co pewien czas w różnych miejscach naszego globu. A jej obrazy oglądamy bez mała codziennie na ekranie telewizora lub komputera, czytamy o niej na pierwszych stronach gazet. Międzynarodowa opinia publiczna staje się świadkiem i nic poza tym.
Dla Hazfelda przede wszystkim ważny staje się pojedynczy człowiek, którego słowa układają się w historię jego ziemskiej egzystencji. Dziennikarz nie mógł pogodzić się z tym, że świat zapomniał o Tutsi, a przypominanie o tym, co dzieje się w Ruandzie, potraktował jako humanistyczny obowiązek. Bo wielu ludzi w tym kraju utraciło nadzieję, że ktokolwiek poza Afryką usłyszy historię ich gehenny. O tym wszystkim pisze w swej pierwszej książce "Dans le nu de la vie. Recits des marais rwandais".
Kilka lat później znowu jedzie do Ruandy. Tym razem rozmawia z oprawcami i powstaje książka "Une saison des machettes". Zachodni wydawcy mówią, że brakuje im słów, by ją skomentować i przyznają, że jej treść ma moc zmieniania dotychczasowego poglądu na świat. – Ruanda może zdarzyć się wszędzie, tylko czy my potrafimy uchronić przed nią ludzkość?
I wreszcie trzeci wyjazd. Hatzfelda interesuje teraz to, jak żyją Tutsi i Hutu w "czasie pojednania". Interesujące. – Czy po zakończonych walkach jest możliwa atmosfera zgody? – Czy ofiary mogą przebaczyć swoim oprawcom? A może potrzebna jest do tego jakaś taktyka?
I tak powstaje "Strategia antylop". Reportaż literacki wyjątkowy w swym humanitarnym brzmieniu, którego autor został pierwszym laureatem Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego w Polsce.
Ilona Słojewska