Malowany Człowiek - Pustynna Włócznia - Peter V. Brett - "Jestem darem dla świata. Ale..."

kzarecka

2010-08-12

peter_brett_160Peter V. Brett napisał zdumiewające książki. Nic więc dziwnego, że szybko zdobył grono wiernych fanów. W Polsce za jego teksty zabrała się Fabryka Słów, z czego oczywiście należy się cieszyć. I tak wyszedł "Malowany Człowiek". Część pierwsza, część druga. Wszyscy czekali z zapartym tchem na dalsze tomy. I wreszcie Wielkie Dni nadeszły. Na rynku ukazała się "Pustynna Włócznia, ks.1". I... i oczywiście "Pustynna Włócznia, ks.2"! Znane z okładego "Malowanego..." - Niech cię mrok pochłonie, oraz z "Pustynnej..." - Jedność jest ważna każdej ceny we krwi, kołatają się w myślach czytelników. Ach! Ale, ale - najważniejsze! Zachwycony Peter Brett na swojej oficjalnej stronie chwali ilustracje z polskiego wydania! Dominik Broniek - te personalia również zapamiętajcie.


O książce - Arlen nie żyje... Tamtej nocy zginął bym ja mógł żyć dalej.

Czasami Posłaniec musi powiedzieć ludziom to, czego nie chcieliby usłyszeć.
Czasami śmierć jest lepsza od prawdy. Tak jak lepsze od niej jest kłamstwo


Okaleczyłem się by przeżyć. Zrobiłem to, ponieważ uznałem, że nie zasługuję na nic, poza włóczęgą przez noc. Nikt nigdy nie będzie mi już bliski. Ale chadzam pod nocnym niebem i nie lękam się demonów. Nie uciekam przed nimi, to one uciekają przede mną! Przede mną! ...jestem potworem

Jestem darem dla świata. Ale podaruję mu tylko zniszczenie.

Fragment

Pięćdziesięciu wojowników galopowało na czarnych, pustynnych rumakach za białymi ogierami Jardira i Ashana. Za oddziałem człapał długonogi wielbłąd Abbana, a kupiec starał się nie stracić Sharum z oczu. Kawalkada musiała zatrzymywać się kilkakrotnie, by khaffit ją dogonił, ale zwykle stawała przy strumieniach, gdzie można było napoić rumaki. Strumienie zaś przecinały szlak regularnie, czemu pustynni wojownicy nadal nie przestawali się dziwić.
– Na brodę Everama, jakie te trakty kamieniste! – zajęczał Abban, gdy w końcu dołączył do reszty nad strumieniem. Ledwie wypowiedział te słowa, a już wyleciał z siodła i zajęczał jeszcze głośniej, rozmasowując tłuste pośladki.
– Nie rozumiem, po co wleczemy ze sobą tego khaffit, Wybawicielu – rzekł Ashan.
– Ponieważ potrzebuję kogoś, kto różni się ode mnie czy od ciebie, a do tego potrafi ruszyć mózgownicą – odparł Jardir. – Abban dostrzega rzeczy, o których inni ludzie nie mają pojęcia, ale ja chcę poznać zielone krainy na wylot, jeśli mam je należycie wykorzystać podczas Sharak Ka.
Abban narzekał na każdą nierówność terenu i na zimny wiatr, ale Jardir ignorował niekończące się tyrady handlarza bez najmniejszych trudności. Nie pamiętał bowiem, kiedy ostatni raz czuł się tak wolny. Miał wrażenie, że zdjęto mu z barków ogromny ciężar. Nie wiedział, jak długo potrwa wyprawa – a mogła się ciągnąć tygodniami – ale przez cały ten czas Jardir odpowiadał jedynie za Abbana, Ashana i swą pięćdziesiątkę zaprawionych w bojach dal’Sharum. W głębi duszy marzył, by gnać tak przez całą wieczność, jak najdalej od polityki związanej z chin, Damaji i dama’ting.
Wojownicy natknęli się na grupy uchodźców, które pierzchały na ich widok, ale Jardir nie zamierzał ich gonić. Nikt z chin nie miał bowiem konia, a wszyscy obawiali się podróżować przez noc, nie było zatem niebezpieczeństwa, iż wyprzedzą Jardira i zaalarmują Zakątek. Nikt z nich też nie miał śmiałości, by zaatakować Włócznie Wybawiciela. Nawet otchłańce w mroku nocy schodziły im z drogi, albowiem Jardir ani myślał rozbijać obóz po zmroku. Od zachodu słońca Abban potrafił dotrzymać kroku reszcie i jechał w samym środku oddziału, nic sobie nie robiąc z kpin wojowników.
Podczas jednej z takich nocy dal’Sharum dotarli do Zakątka. Z dala słyszeli echo dzikich wrzasków, którym towarzyszyły odgłosy przypominające uderzenia pioruna oraz ogromne, oślepiające rozbłyski.
Natychmiast zwolnili, a Jardir wjechał między drzewa, by sprawdzić źródło hałasu. Wojownicy ruszyli w ślad za nim. Wkrótce dotarli na skraj wielkiej poręby, gdzie chin rozgrywali północną wersję alagai’sharak.
Z okopów buchały szalejące płomienie, bez ustanku błyszczały też runy, przez co nad polem bitwy było jasno jak w dzień. Oczom dal’Sharum ukazały się stosy martwych alagai. Płomienie i bariery runiczne układały się w gigantyczną pułapkę – demony, które do niej wpadały, trafiały na wojowników gotowych porąbać stwory na kawałki.
– Przygotowali pole bitwy – zadumał się Jardir.
Abban rozejrzał się, znalazł odpowiedni kawałek terenu, z juków wyciągnął przenośny krąg i uwiązawszy wielbłąda zaczął rozkładać barierę.
– Nawet wśród tylu wojowników musisz się kryć za runami jak tchórz? – zapytał go Jardir.
Abban wzruszył ramionami.
– Jestem khaffit – stwierdził po prostu. Jardir tylko parsknął i odwrócił się, by oglądać walkę ludzi z Północy.
W przeciwieństwie do chin z Lenna Everama, ci byli wysocy i potężnie zbudowani. Najroślejsi z nich dzierżyli wielkie, runiczne topory i kilofy miast włóczni i tarcz. Dorównywali wzrostem leśnym demonom i ścinali je niczym młode drzewka.
Dzielnie stawali, ale mieli przeciwko sobie setki potworów. Wszystko wskazywało na to, że lada chwila mieszkańcy Północy zostaną pokonani i zaleje ich fala demonów, ale wówczas rozproszyli się nieoczekiwanie, schodząc z linii strzału szeregom łuczników.
Jardir aż rozdziawił usta, na widok strzelców w długich sukniach, preferowanych przez kobiety z Północy. Łuczniczki odsłaniały bezwstydnie twarze i dekolty niczym ostatnie ladacznice.
– Ich kobiety walczą w alagai’sharak? – zdumiał się Ashan. Jardir wytężył wzrok i przekonał się, że kobiety znajdowały się także wśród walczących wręcz.
Jednak szczególną uwagę przyciągał pewien olbrzym, wyróżniający się rozmiarami nawet wśród pobratymców, który nieustraszenie wiódł każde natarcie z rykiem, niosącym się echem na długie mile. W jednej dłoni dzierżył ogromny topór, a w drugiej maczetę, którą wymachiwał bez wysiłku, niczym kozikiem.
Któryś z jego towarzyszy padł na kolana, zwalony ciosem leśnego demona wzrostu ośmiu stóp. Potwór już uniósł szpony, by dobić człowieka, gdy wpadł na niego ów olbrzym, uprzedzając śmiertelny cios. Mężczyzna stracił broń, ale nie miało to znaczenia, gdyż demon dostrzegł go i zaatakował. Chin złapał go jedną ręką, a drugą uderzył. Błysnęły runy, demon zatoczył się bezwładnie. Jardir dostrzegł, że olbrzym ma ciężkie rękawice ze znaczonego runami metalu.
Wielkolud nie dał leśnemu stworowi czasu na odzyskanie przytomności, doskoczył i zaczął tłuc demona po łbie, aż ten znieruchomiał. Zbryzgany czarną posoką, olbrzym zaryczał w niebo. Rozjuszony, ze zmierzwioną jasną czupryną i gęstą brodą, przypominał teraz lwa nad upolowaną zdobyczą.

broniek1_620

broniek2_620

broniek3_620
Ilustracje - źródło: Fabryka.pl

Peter V. Brett "Pustynna Włócznia, ks.2"; Wydawnictwo: Fabryka Słów; Tłumaczenie: Marcin Mortka; Format: 125 205 mm; Liczba stron: 644; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7574-272-5

KaHa

Debiut masowego rażenia!

Malowany człowiek pochłania (o drugim tomie)


Kup książki Petera V. Bretta

Tagi: Malowany człowiek, Fabryka Słów, fantasy, Droga Cienia, Brent Weeks, Scott Lynch,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany