Klaustrofobiczna atmosfera w genialnej książce Szweda

kzarecka

2010-09-09

wyspa_skazancow_160Jej lekturę można porównać do zapadania się w bagno, którego trujące opary mają właściwości halucynogenne. Powyższe słowa dotyczą książki, niestety bliżej nieznanego polskiemu czytelnikowi, Stiga Dagermana (na świecie bardziej popularny; jego twórczość porównywano do dokonań Kafki i Faulknera). "Wyspa skazańców" (o tej powieści mowa) ukazała się właśnie w znakomitej serii PIWu "Biblioteka Babel". I na koniec jeszcze tylko jeden cytat - "'Wyspa skazańców' wciąga, jak wciągać potrafi tylko to, co związane z najmroczniejszymi pokładami ludzkiej podświadomości". Brzmi zachęcająco.


O książce - Sztorm zatapia statek turystyczny. Na bezludną wyspę trafia siedmioro rozbitków: pięciu mężczyzn i dwie kobiety. W otoczeniu dziwnej, nieprzychylnej przyrody, wśród wszechobecnych jaszczurek i ślepych białych ptaków, nękają ich nie tylko głód i pragnienie, lecz także przyniesione z dawnego życia obsesje, lęki, wyrzuty sumienia. Poczucie winy z powodu niezasłużonego zbytku, próba ucieczki przed brzemieniem olśniewającej kariery, nienawistna skomplikowana miłość, fałsz i wstyd, emocjonalna oziębłość – wyspa wydobywa ciemne strony ludzkiej egzystencji z przerażającą mocą.

Skondensowana, miejscami odrealniona akcja, klaustrofobiczna atmosfera i wielkie nagromadzenie symboli upodabniają powieść do koszmaru sennego, pełnego odrażających obrazów. Myśl tonącego podąża różnymi tropami, podejmuje rozważania filozoficzne, ucieka w barwny i groźny świat snu – a wszystko niespodziewanie się ze sobą splata, jedno gładko wypływa z drugiego według koszmarnego scenariusza.

Fragment

Jego wzrok nieuchronnie zwracał się ku środkowi wyspy, ku wąskiemu pasmu plaży, akurat tutaj pełnej kamieni i piasku. Po raz drugi w czasie swojego życia na wyspie zobaczył w dole zieloną skrzynkę, zaklinowaną niby kostka do gry między dwoma głazami, niebezpiecznie kuszące, niewidzialne pasmo gorąca trysnęło z niej prosto ku skale. Podniecony i przejęty, postanowił natychmiast zacząć ryzykowne zejście. Zapomniał o ptakach i całej reszcie, głód przysysał go do skalnej ściany, głód znajdywał najlepsze oparcie dla stóp i najlepsze chropowacizny do zaczepienia palców. Lecz mniej więcej w połowie drogi, kiedy nie zdążył jeszcze nawet pomyśleć o strachu, dosłownie tuż przy kamieniu, na którym on opierał prawą stopę, od skały oderwał się kamień i z przeszywającym stukotem poleciał w dół. Stopa zaczęła groteskowo drgać, a on musiał naprawdę się postarać, żeby odzyskać spokój, i raptem nieco powyżej zatrzepotały skrzydła, a kiedy, wykręcając kark, spojrzał w górę, okazało się, że jeden z ptaków schodzi do niego, przeskakując z półki na półkę, jego oczy patrzyły obojętnie w przestrzeń, ale wrażliwe jak palce ślepca stopy bezbłędnie znajdowały bezpieczne miejsca. Dopiero teraz zrozumiał, co mogłoby się stać, i kiedy wreszcie to do niego dotarło, rozdygotany przycisnął się do skały, ocierając się o nią ciałem, jakby to miało mu zapewnić mocniejsze zaczepienie. Wystarczyłoby jednak, żeby ptak dotknął jego dłoni, musnął jego ramię, dosięgnął stopy – a runąłby w dół i się zabił, roztrzaskałby się kilka lichych metrów od zielonej skrzyni, umarłby akurat wtedy, kiedy ratunek stał się tak rozpaczliwie osiągalny. Tymczasem ptak zbliżał się coraz bardziej, najstraszniejsze były jego dyskretne ruchy, o, gdyby chociaż krzyknął, dziko zatrzepotał skrzydłami, próbował dziobać – a tu tylko to straszne milczenie, gotowe nagle eksplodować w gwałtownych działaniu, o którego potwornym charakterze nie miał wszak pojęcia.
W końcu ptak po raz ostatni skoczył ku niemu, ku jego prawej dłoni, a on desperacko puścił się ściany, macając na oślep w powietrzu, przesunął paznokciami po skale i przez jedną okrutną sekundę czuł, że powoli się zsuwa, jakby cała góra runęła, wirując razem z nim, spod zdartych paznokci niespiesznie popłynęła krew, wkrótce wszystko ucichło, znalazł oparcie dla prawej dłoni i przylgnął jak najbliżej do skały.
Ptak siedział teraz cicho pół metra nad jego głową, czekając nieruchomo, bezlitośnie spokojny, martwy wzrok utkwiwszy w widnokręgu, jego dziób z okrutnym czerwonym czubkiem celował niezmiennie w dół, jakby, obdarzony wzrokiem, z przyjemnością patrzył na jego strach. Czy ptak już coś przeczuwał, wiedział o jego obecności, czy okazywał mu jeszcze tylko przyzwoitość kata? O, bał się oddychać, choć pierś rozsadzało mu koszmarne ciśnienie, powoli znów uniósł prawą dłoń, wspiął się na palce, lewą rękę do bólu zaciskając na wystającym kamieniu, prawą powoli przesuwał w stronę ptaka, rozcapierzone jak wnyki palce błyskawicznie zacisnęły się na szyi zwierzęcia i z siłą, o jaką sam by siebie nie podejrzewał, oderwał jego ciężkie ciało od skały. Słyszał, jak spada ze świstem i ciężko uderza o powierzchnię wody. Znowu oblał go pot, rozdygotały się wszystkie stawy i nagle zapomniał, gdzie jest, chciał cofnąć się o krok i zdążył już nawet unieść stopę, gdy sobie przypomniał. Powoli, z zamkniętymi oczami, spełzł później ze zbocza niby wielka szara larwa i dopiero kiedy na ostatnich bezpiecznych metrach zobaczył zieloną skrzynię leżącą między głazami jak kostka do gry, znowu opętał go głód.

Stig Dagerman "Wyspa skazańców"; Wydawnictwo: PIW; Tłumaczenie: Anna Topczewska; Liczba stron: 296; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-06-03276-5

KaHa

Wejdź do księgarni

Tagi: Biblioteka Babel, Pochowajcie mnie pod podłogą, Teodora Dimowa, wyspa skazańców, Lehane, Lessing,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany