Stroiciel od samo-lotów
kzarecka
2010-10-11
O książce - Początek lat 90. M – bohater - wybudzony z długotrwałej śpiączki, stara się odnaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego powrócił na Ziemię. Opuszcza Warszawę i osiedla się w lasach na północy Polski. Tam, podczas wędrówek z psim Sancho Pansą u boku, stopniowo odzyskuje władze cielesne i duchowe. Jego głównym zajęciem staje się harmonizowanie brzmienia rozstrojonych drzew i zakątków puszczy w pradolinie Wisły. Pozornie skazany na porażkę, przeciwstawia się ludziom,którzy od dziesięcioleci niszczyli harmonię świata i służyli żywiołowi śmierci. Tylko czy ta psia opowieść rzeczywiście wiedzie nas na północ?
Fragment
M siedział na chmurze i dyndał nogami. A potem zeskoczył. Tak przynajmniej się zdawało. Zanim jednak zdam relację z tego, jak przebiegło lądowanie i tak dalej, muszę spytać: Naprawdę, drodzy państwo, uważacie, że psy nie myślą i nie potrafią wypowiedzieć ani słowa? A zajrzeliście kiedyś w oczy suce bernardyna, takiej z kilkorgiem małych ssaków koło brzucha? Albo zwykłemu powsinodze z wyschniętym rzepem na ogonie? Nie owczarkowi czy szpicowi, arystokratom psiego świata, lecz właśnie kreaturze z podkurczoną łapą, arcykundlowi bez obroży! I co? Nie dostrzegliście w jego ślepiach śladu duszy? Tym, co tu gwiżdzą i obrzucają mnie argumentami o brakach w mózgu albo w ogólnym wykształceniu czworonogów, odpowiem, że – faktycznie – psie wyrostki nie rozumieją jeszcze wielu rzeczy i nie są w stanie wypowiedzieć takich słów jak centryfuga, stratyfikacja lub transkrypcja. Są też psie głupki, co to nie wiedzą, gdzie jest Rosja. Wszelako nawet te głuptaki – gdyby chciały – mogłyby śmiało opowiedzieć wam o niesłychanie ważnych sprawach, na przykład o sposobach uwodzenia atrakcyjnych samic czy też staraniach o schronienie w porze mrozów. Natomiast psy dojrzałe, już jako tako doświadczone w swoim fachu, umiałyby zawstydzić i poruszyć was niejedną pogadanką o miłości, radami w sprawie wychowania krnąbrnych dzieci bądź przejmującą skargą na strzelanie z petard nocą i na perfidię starych kotów. Czasem wydaje się, że wreszcie coś powiedzą, lecz koniec końców zaciskają zęby, bo mają do was dziwną słabość. Po prostu nie chcą wam odbierać satysfakcji z tego, że niby to jesteście wyjątkowi w skali galaktyki – z tym waszym nadzwyczajnym darem słowa, cudem mowy... Bardzo przepraszam, chyba pchła. Excuse moi. Musiałem zagryźć. Ufam, że może chociaż siedemdziesiąt siedem osób uznało za prawdziwe moje wyjaśnienia i zrozumiało raz na zawsze, po co psu jęzor dłuższy od ogona. Tych właśnie ludzi chciałbym teraz prosić, aby przyjęli z mego pyska tę opowieść, o jakiej napomknąłem na początku – o lądowaniu i tak dalej. Przyjmijcie ją, jak zestrzeloną nad bagnami dziką kaczkę, skarb przyniesiony wam pod nogi. A jeśli okazałyby się zgniłą kością, odnalezioną nocą na śmietniku, to postarajcie się – pomimo wszystko – dostrzec w niej skromny znak przyjaźni, jakiej ze świecą szukać między ludźmi. To co? To proszę bardzo – zaczynamy.
KaHa
Wejdź do księgarni