Nieokiełznany erotyzm Kuczoka. Gnój to już nie jest...

kzarecka

2010-11-17

spiski_kuczok_160Na rynku pojawiła się kolejna książka znakomitego Wojciecha Kuczoka (kto zna chociażby "Gnój", czy "Widmokrąg", wie, że warto czekać na słowa autora). To "Spiski. Przygody tatrzańskie", czyli (w skrócie) erotyzm, humor, duch pastiszu i groteski. Głównego bohatera poznajemy, gdy ma dziesięć lat. Później razem z nim dorastamy i jeszcze kilka razy wybieramy się w góry. Do pisarza przekonywać nie trzeba, zatem mam nadzieję, że i kilka słów o powieści wystarczy, by udać się do księgarni. Zobaczycie, że się nie zawiedziecie. Cytując Białego Kuruca: "E, krucafuks, bedzie z tego bonanza".


O książce- Lato 1982, stan wojenny w pełni i "polski" mundial w Hiszpanii za pasem. Dziesięcioletni chłopak jedzie z rodzicami na wakacje w Tatry. Próbuje zarazić rówieśników pasją futbolową, obserwując alkoholowe spotkania, które z miejscowymi rozgrywa jego ojciec. Podczas kolejnego wyjazdu, wybiera się z gazdą na grzyby i w tatrzańskiej mgle odkrywa świat pogańskiej erotyki. Parę lat później pośredniczy w miłosnej korespondencji pięknej góralskiej pary, Feli i Józusia, i staje się świadkiem wielkiej obławy górali na zakochanego w Feli... niedźwiedzia. W końcu wyrusza w Tatry jako dorosły, po raz ostatni z rodzicami. Chce pomóc ojcu, który przekracza smugę cienia, w odzyskaniu utraconej radości życia. Skutki tej kuracji przejdą najśmielszej oczekiwania naszego bohatera.

Fragment

Tymczasem na Spiski przyszło bezśnieżne i siarczyste przedzimie. Łysych stoków nie przykrywało nic poza szronem, orczyki kiwały się na wietrze jak wisielcy, ziemia stwardniała na kamień, na polach leżały zamarznięte trupki kretów. Gazdowie klęli, na czym świat stoi: "Sakra! Sydzelina jest, a śniegu ni ma", każdego dnia liczyli straty i wrogo spoglądali na chatę Niewcyrków, którzy jako jedyni w ten przewlekle martwy sezon mieli gości, i to nie byle jakich, ba, koronnych, zamorskich, ze Szwecji, można im było zawyżać przelicznik, nie uchybiając zanadto ich zamożności.
Pierwszy raz przyjechali latem, podstarzałe małżeństwo z wyrośniętą córką w oszałamiająco urodziwym typie słowiańsko-skandynawskim. Jej ojciec, Jacuś Macajko, wyemigrował kłaść dachówki pod Göteborgiem jeszcze przed Okrągłym Stołem, zabierając ze sobą żonę i cud-dziecinę Malinkę. Teraz, na świeżo osiągniętą pełnoletniość, zafundował jej podróż do Polski, ażeby przypomniała sobie ziemię i mowę przodków. Nauka mowy ojczystej zatrzymała się u niej w dniu wyjazdu, przeto znała ją tylko na poziomie dziecięcym - jej polszczyzna pozostała językiem zdrobnień: w Polsce na drzewkach śpiewały ptaszki, w sklepikach dobrzy ludzie płacili pieniążkami, a do kościółków zachodzili pomodlić się do Bozi. Jej mięsiste usta, zadarty nos i blond warkocz już same w sobie były ciosem dla tubylczej moralności, na domiar złego stanowiły ledwie wierzchołek arcymistrzowsko wyrzeźbionej figury. Zaszemrały domostwa od wymuszonych krzywoprzysięstw, żony podsuwały mężom Biblie, na które mieli się kląć, że nie mają nieczystych pragnień, ale i tak żniwiarze kosili własne podeszwy, zagapiając się w stronę spacerującej wśród łąk Malinki Macajko.
- No jakżeż ona może się jeszcze do tego tak prowokacyjnie nazywać?! - nie krył zdziwienia ksiądz Bździoch, zawstydzając niemrawego wikariusza, nieomylnie wyczuwającego pory wakacyjnych przechadzek Szwedki, której piersi nie mogły się doprosić biustonosza. Zastygał wtedy z nosem przy szybie i wzdychał, bo kiedy Malinka mijała probostwo, on mijał się z powołaniem. Bździoch klepał wikarego między wątłe łopatki i dopowiadał: - No, młody, napatrz się do syta, ale potem nie zapomnij powiedzieć o tym w pacierzu do świętego Antoniego i prosić o natchnienie do znoszenia pokus.
Wikary jak wikary, ale świeckie pospólstwo nie dysponowało zawodową gorliwością i zamiast się modlić, międliło w ustach szepty wszeteczne, kiedy skandynawskie dziewczątko paradowało przez wieś w zwiewnym przyodziewku; nie było rady, w spokojność Spiskiego Wierchu wkradł się blond.
- E, krucafuks, bedzie z tego bonanza - wieszczył Biały Kuruc.
Malinka była dziewczęciem wyzwolonym, zasadniczo nie widziała przeszkód, tak w ogóle, w życiu, w każdej jego dziedzinie. Wiedziała, że podoba się wszystkim, i była tym śmiertelnie znużona. Interesowali ją wyłącznie mężczyźni, którzy nie zwracali na nią uwagi, a zatem można by rzec, że wcale nie interesowała się mężczyznami. Państwo Macajko mieli pozostać we wsi ledwie kilka dni, bo przecież Polska długa i szeroka czekała na pokazanie, ale ojciec Malinki, chcąc zadbać o to, by córka zaznajomiła się z folklorem górskim, zaciągnął ją na tradycyjną uroczystość pasowania na zbójnika w Niebieskiej Dolinie. Przebrały się miarki piwa i gorzały, koguty się podziobały, psy się pogryzły, chłopaki mordy sobie poobijali, a Malinka ziewała znudzona i popijając colę z plastikowego kubeczka, pytała rodziców, zachwyconych intensywnością miejscowych temperamentów, kiedy wrócą do domu.
Jezzu, ale bym na niej pomścił potop - myślał niejeden, ale żaden nie miał odwagi zbliżyć się, zagadać, a jeśli już który sobie kuraż przywrócił, to równowagę tracił od nadmiaru wódki i wyznanie miłosne wypełzało mu z ust jako pijacki bełkot, a namiętność stawała się niewysławialna. Malinka wtedy wyręczała się nieznajomością języka:
- Jag fattar ingenting. - Albo, jeśli adorator wysłowił się jako tako na migi, chcąc prosić do tańca, mimo, że muzyka właśnie ucichła: - Jag har inte lust.
Śmiali się jedni z drugich, najpierw się zachęcali, wzajemnie podjudzali, by potem rechotać wniebogłosy z niepowodzeń.
- Nie godo po nasymu, cosi myrcy, mamroce. Do tańca sie nie rwie.
- Z tobom sie nie rwie, boś sietnięty. Chłopa śwarnego jej trza, nie babrosia.
- Jako byś s tom niepilockom fcioł tańcować, przecie to bockować nie umie, a ty ino po zbójnicku dos rade?
- Jus jo by wiedzioł, jak s niom tańcować. Kie jom beecie zyzać, dziywka wom tochnie. S takom to trza pomału a elegancko.
- Cośta sie na niom zawzieli, ni ma to u nos piyknyk dziewek? Osotajta sie: młode toto, siymiyniate. Nyści, jo idem stela, mnie jej nie trza.
A jednak było trza; żaden daleko nie uszedł, chociażby dlatego, że panna Macajko nie nosiła stanika ani majtek, taką modę przywiozła wprost ze skandynawskich techno parties, góralom to nie dawało spokoju, rozłypywali się do oczopląsu, rozpływali się w tajnym zachwycie, a co jednemu się zdało, że już się naoglądał, tyle co kółko zatoczył, szukając zaczepienia dla wzroku, zaraz wracał w pobliże drewnianej ławy, na której Malinka zasiadła obok swoich rodziców, celem podziwiania występów kapel i zespołów ludowych. Chwile, kiedy zakładała nogę na nogę lub też wachlowała się połą bluzki, były dla męskiej części bukowiańskiej gawiedzi chwilami niezapomnianymi. Wreszcie Franek Kciuk, który z zasady nie godził się z niczym tak od razu, a już na pewno nie z odmową, wpadł na pomysł zgoła slapstickowy - wziął pod bary najtęższą z cioteczek, posadził ją na drugim końcu ławki zajmowanej przez szwedzkich najeźdźców, dociążył sobą i kilkoma wtajemniczonymi kompanami, a potem wrzasnął, że szczur pod nogami, no i zerwała się cioteczka, kompani podskoczyli, a Malinka z rodzicami po drugiej stronie ławki omsknęła się jak na huśtawce. Cola z kubka chlusnęła jej na podkoszulek, Malinka majtnęła na wznak, i choć próbowała się nakryć nogami, jej wydepilowana cipka łysnęła na oścież, aż kapela się zacięła na krzesanej nucie, tancerze zastygli w hołubcu i cisza spowiła okolicę tak nagła, że słychać było, kędy wąż śliską piersią dotyka się zioła, ale nie bliżej niż w Rzepiskach.
- Łysa polana! - ktoś krzyknął i naraz po ciszy odezwał się hurmem gwar ludyczny, jakby wszyscy chcieli ten widok zaśpiewać, zatańczyć, zagadać i zapić toastem ku chwale nagości zamorskiej. A potem popłynęło kilka łez po piegowatym licu, bo skąd miała wiedzieć, że to jej obnażenie wpłynie na bieg historii.
Góralki dotąd w sprawach koafiury łona trzymały front konserwatywny, wiele z nich tkwiło jeszcze w archaicznej fazie naturalnego bobra aż po pępek, bardziej nowoczesne odważały się na gustownie przyciętego irokeza, ale żadnej nie przyszłoby do głowy, że moda konsekwentnie zmierza ku całkowitej redukcji owłosienia, tego było już za wiele, całkowite golenie cipki okazało się cokolwiek dyskusyjne. Rozgorzał spór i zradykalizował stanowiska, podzielił wieś, jak to na Podhalu: bezkompromisowo. Część dziewcząt wykoncypowała, że łyso jest trendy i depilatory poszły w ruch - sęk w tym, że golić zaczęto wszystko, od pach po brwi, od czerepu po krocze, faceci i facetki, baby i babiarze; z drugiej zaś strony rosła w siłę frakcja swobodnego porostu, jakby w nowe pokolenie wstąpił duch dzieci-kwiatów - dziewczyny czesały kędziory na łydkach, chłopcy zaplatali warkoczyki na brodach, narzeczeni wiązali sobie wzajem końcówki włosów na przechadzkach. Starsi spoglądali z politowaniem na te podziały młodzieżowe, póki jeszcze było się nad czym litować, bo napaści z nożycami i golarkami na "sierściuchów" zdarzały się równie często jak rajdy odwetowe, bójki zaczęły przypominać rzezie, a kiedy atmosfera zgęstniała tak, że delegacja łysych zaszła na probostwo z wnioskiem o wprowadzenie osobnych nabożeństw dla ogolonych i kudłatych, a właściwie o zakaz wstępu na mszę dla wszarzy, skoro, jak powiada Pan, "Błogosławieni łysi, albowiem oni na własność posiądą ziemię", ksiądz Bździoch spokojnym głosem rzekł: "Bracia i siostry, we łbach wam się poprzewracało", a potem zagrzmiał z ambony wedle nakazu kurii i powołując się na żelazny argument ekskomuniki, jął uspokajać zwaśnione strony.

Wojciech Kuczok "Spiski. Przygody tatrzańskie"; Wydawnictwo: W.A.B.; Format: 123 x 195 mm; Liczba stron: 280; Okładka: twarda; ISBN: 978-83-7414-687-6

KaHa

Kup książkę

Tagi: Kuczok, Senność, Listy miłosne, 9 Wigilii, NIKE,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany