Heloiza i Pascal

kzarecka

2010-11-18

kjanuszewska_160Krystyna Januszewska pracuje nad kolejną książką. O poprzedniczce, czyli "Ostatniej kwadrze Księżyca" pisaliśmy, bodajże, niespełna dwa miesiące temu (w PL pojawiły się między innymi: recenzja, wywiad z autorką). Fragment, który dziś publikujemy nosi tytuł "Heloiza i Pascal" i daje ogólny zarys powieści. Jaka będzie? Tego do końca się nie dowiemy. Dopiero po ukończeniu. Dopiero po wydaniu.Trzeba będzie zatem jeszcze sporo poczekać. Co oczywiście nie przeszkadza w zaznajomieniu się z poniżzym tekstem.



Trzymał ją za rękę i ściskał tak mocno, że drobne ścięgna pod cieniutką skórą, napięte ostatkiem woli drżały, jakby chciały do niego przemówić. Tylko tyle, nadzieja, że usłyszy jeszcze jej głos zgasła bezpowrotnie. Ledwo zaznaczone tętno wyłaniało się z wykresu na monitorze. Cyk, cyk, drobniutki ślad, że jeszcze jest tutaj obecna i ciągle ciepła. Ale czy widzi ten wymarzony przez wszystkich drugi brzeg, obiecaną wiernym nieśmiertelność? Gdyby mogła go jakoś upewnić. Byłby wtedy spokojniejszy, może nawet szczęśliwy. Wystarczyłoby niewiele, niechby jeden nerw zadrżał na twarzy, kącik ust zaskoczył go grymasem, jedno słabe westchnienie. Ale ona milczała, skóra wokół ust układała się w półuśmiech, myślami pewnie była tam, gdzie słowa już nie są potrzebne. Nie przemówi do niego, przestał się dla niej liczy. Chyba, że zdarzy się cud, że zechce na chwilę powrócić, na krótki czas zawrócić z drogi ostatecznej na wątłą ścieżkę życia, na końcu której czekał na nią pełen nadziei. Ale na cuda nie liczył. Tyle się wycierpiała, ma dość, nie pragnie powtórki, nawet dla niego, bo niby czegóż by miała się dla niego poświęcać, zasłużył sobie na tak wiele? Przeżyli ze sobą pół wieku – pomyślał na usprawiedliwienie. Czy wspólne życie upoważnia go do takich oczekiwań? Cuda, cuda, wiara w nie osładza chwile zwątpienia, a pewność, że nie istnieją, daje pogodzenie. W tandemie tych dwóch skrajności grzeje się obolała dusza. Chociaż? Czyż nie cudem było to, że jednak, to on siedzi na brzegu jej łóżka i on żegna ją przed ostateczną drogą, w nieznane? Przecież mógł odejść wcześniej, chorował, tyle się mogło wydarzyć. Targały nim wieczne gorączki, nierozpoznane objawy zapowiadały najgorsze. Zostałaby sama, kto wtedy trzymałby ją za rękę? Gabrysia jest przecież daleko, nie zdąży się z matką zobaczyć, a Filip? Kto wie, gdzie Filipa poniosło, tego przecież nikt nie mógł wiedzieć. Samotny i niezależny, żył na skraju normalności, bardzo trudny i nieprzewidywalny. Czyim on był dzieckiem, jaki duch niespokojny wziął udział w jego płodzeniu, że tak uciekał od bliskich, tak szybko zwijał swoje żagle i odbijał od brzegu? Wpadał na minutę, dosłownie. Matka zdążyła go zaledwie pogłaskać po głowie, zrobić krzyżyk na czole, poszła włączyć wodę na herbatę, zieloną, pijał tylko taką, a jego już nie było. Stała potem z tą herbatą na progu mieszkania, wsłuchując się w ciszę po oddalających się krokach pierworodnego. Matka zawsze rozumiała. Czasami rzucał cholerami na syna, pienił się złorzecząc własnemu dziecku, klnąc na czym świat stoi, ona tylko opuszczała wzrok i zamykała wolno drzwi na klatkę schodową.

Mówił na nią Matka, sam nie wie dlaczego. Miała na imię Jadwiga. Normalne, jak inne imiona, ale jakoś mu nie pasowało. Mówić do żony Jadwiga, Jadzia, tak zwyczajnie? Nie lubił zbędnych tkliwości, życie to nic tkliwego, to pasmo zdarzeń z rzadka szczęśliwych. Nie ma się tu nad czym roztkliwiać. Matka, zawsze pasowało, prawie do każdej sytuacji. Można było mówić twardo w razie potrzeby, a czasem dla żartów - Mamuśka. Ale teraz, teraz chciałby jakoś inaczej do niej przemówić, jakoś miękko, ciepło, jakoś czulej.

Za oknem smęciła mżawka, zgniłe powietrze docierało do pokoju przez uchylony lufcik. Pogoda w sam raz. Nie zniósłby teraz słońca. Niech już nigdy nie świeci. Od dzisiaj każdy dzień będzie dla niego deszczowy. Jak to beznadziejnie brzmi. Każdy dzień, wszystkie dni, codziennie… - myślał o nich ze strachem. – Codziennie bez niej. Czy da się te dni czymkolwiek wypełnić? Gdy teraz, gdy tu, ona od niego odchodzi. Czy to możliwe? Samotne śniadania, kawy spijane w nieludzką pojedynkę i te jej oczy, trochę mijające, rozproszone, zawsze czymś zajęte, czymś czego przewidzieć i przejrzeć nie potrafił, teraz zamieni w szyby pomiędzy stołem, przy którym zawsze pili razem kawę, a ogrodem po drugiej stronie. Spoglądał z miłością na siwe włosy żony, na twarz zapisaną chorobą. Te drobne żyłki na szyi, jeszcze pulsują, mój Boże. Gdyby tak chciała otworzyć oczy i uśmiechnąć się, po raz ostatni. Dotykał koniuszkiem palca sinej niteczki na szyi i czuł powolne tempo, ciche odliczanie, ostatnią nuconą piosenkę. – Weź mnie ze sobą – przemawiał w myślach. – Zabierz i mnie w tę podróż, do nieba. Kiedyś nie lubił jak śpiewa, zawsze wychodził, gdy zaczynała nucić, albo jej w tym śpiewaniu przeszkadzał, byle powodem, choćby głupim pytaniem, odwróceniem uwagi. Teraz dałby wiele za całą zwrotkę najmniej przez niego lubianej piosenki.

W gardle czuł łzy. Napływały bez przerwy. Trzeba sobie jakoś poradzić. Nie wypada tak płakać godzinami. Stary facet, a ryczy jak szczeniak. Tłuste włosy spadły mu na twarz, straszył dwudniowym zarostem. Każdego dnia, dnia, który zaczynał i kończył się bez niej, wstawał, mył zęby, wypijał mocną kawę, wypalał papierosa i wychodził z domu. Na moment odpływał myślami do zwykłych spraw, zapłacić rachunki, zrobić zakupy, zadzwonić do Basi i zapytać co u niej i powiedzieć, co u nich, i jak się Matka czuje, to pozwalało czasami zapomnieć. Kochał te chwile wytchnienia. Zaraz jednak wracała świadomość.

Schudł, sczerniał na twarzy. Płaszcz wisiał na nim, brudny, pognieciony, bezkształtny łachman owinięty pod kołnierzem jej fioletowym szalikiem. Tym samym, z którego śmiał się po cichu. Uważał że Matce nie wypada już chodzić w fioletach. Teraz, sam nim okręcał szyję nie bacząc na ozdobne dziurki i wzorki wydziergane misternie na drutach. Przemierzał w tym szaliku wąskie uliczki miasta wdychając zapach jej perfum, duszących perfum Matki. Jacyś ludzie, samochody, ocierał się rękawami o kamienne ściany, zataczał. Żył, jakby obok, przenosił się z miejsca na miejsce i czekał na przebudzenie.

Jeszcze wczoraj trochę rozmawiali. Odwzajemniała jego uśmiech przy wieczornej kroplówce. Dzisiaj z rana w jej spojrzeniu zobaczył tęsknotę. Myślał, że pęknie mu serce. Potem kilka razy podniosła powieki, ale taka była zgaszona, taka nieobecna. Czyżby widziała już drugą stronę świata, tę ponoć lepszą? Śpiewał jej, nucił ulubioną piosenkę o wietrze, o mgle, ale ona milczała i jakby zaklęta w kamień nawet nie drgnęła, mimo że tak bardzo się starał - "to ja" – nucił cichutko –„to ja, jak dym i jak mgła, jak ślad, gdy zasłoni go cień, westchnienie, gdy kończy się dzień”. Tę piosenkę nuciła najczęściej.

Julia spoglądała na tych dwoje zza szyby. Blada twarz kobiety, dla której nie było nawet cienia szansy, prześladowała ją już od wczoraj. Na tej twarzy wypisana była rezygnacja i miłość jednocześnie. Kiedy zajrzała do niej nad ranem, miała jeszcze otwarte oczy. Głęboko osadzone w wychudzonej twarzy spoglądały z takim żarem na mężczyznę, jakby chciały powtarzać mu bez końca bladymi od śmierci ustami – kocham cię, kocham, kocham, tylko ty, dusza w duszę, twarz w twarz, ręka w rękę. Wydawało się Julii, że słyszy jak do niego mówi - Tak bardzo, że aż mi tchu brak, kochany. A on, widziała tylko jego plecy, odpowiadał niemym dotykiem, poprawianiem poduszki, wygładzaniem pościeli.

"W Empikach 'J' wypada zazwyczaj tuż nad podłogą" - wywiad z Krystyną Januszewską

"Ostatnia kwadra Księżyca" - recenzja

Kup książkę

Tagi: Januszewska, Kalicińska, Gutowska-Adamczyk, Kowalewska, Zysk, Ostatnia kwadra, Empik,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany