"Mam łeb jak koń. Tyle, że na znacznie cieńszej szyi" – wywiad z Izą Szolc

kzarecka

2010-12-31

izabela_szolc_160Myśli jak strzała, ale na tyłku ma odciski. W głowie - komnaty pełne pamięci. Twierdzi, że po opowiadaniach poznaje się pisarza. Stara się trzymać ziemi pazurami. Nie jest debiutantką, na koncie ma wiele książek i wie, że pisanie to ani nie zabawa, ani nie wylegiwanie się na kozetce u psychoanalityka. Uważa również, że są ludzie uprzywilejowani wobec... fizyków. A to wielki plus. Zapraszam do przeczytania wywiadu z Izą Szolc.



Katarzyna Zarecka: - Co sądzi Pani o kondycji polskiej literatury kryminalnej? Ciekawi mnie ten temat z dwóch powodów: raz – można znaleźć opinie krytyków, że polscy pisarze nie potrafią dorównać kolegom i koleżankom zza granicy; dwa – napisała Pani kryminały, które – tu dodam informację dla tych, którzy nie mieli okazji trzymać ich w ręku – są naprawdę dobre.

Izabela Szolc: - Z przyjemnością czytam niektóre powieści Krajewskiego i wracam do nich. A ostatnio dokonałam odkrycia. Przeczytałam "Graczy" Kariny Obary i węszę duży talent. Prawda jest jednak taka, że ja czytam bardzo mało literatury polskojęzycznej, czy to kryminałów czy innych powieści. Zachwycam się nową książką "Wąż w kaplicy" Tomka Piątka… Tak czy siak, jeśli myślę o najlepszych powieściach kryminalnych to kieruję swoje spojrzenie dalej na Północ.

Tak, tak - tam w lustrze to niestety ja tak, tak – ten sam. Cytuję fragment utworu Grzegorza Ciechowskiego, ponieważ kojarzy mi się z jedną z Pani bohaterek – policjantką Anna Hwierut. Ona spojrzała kiedyś w lustro i znalazła kogoś innego. Interesują Panią bardziej portrety psychologiczne niż akcja pędzącą na łeb, na szyję?

Zdecydowanie portrety psychologiczne. Dla mnie wszystkie pościgi czy wystrzały toczą się wyłącznie w głowie. Ale ja żyję we własnej głowie. Naprawdę staram się traktować rzeczywistość jak kamień, a nie jak iluzję kamienia. Co nie znaczy, że to się udaje. I że to mnie nie nudzi.

Tak może z innej beczki – Henninga Mankella uważa Pani za ideał. Czytała już Pani "Niespokojnego człowieka"?

Nie. Aktualnie leży tuż przy moim łóżku. Parę miesięcy temu redaktor zapytał mnie, czy wiem po co wraca Wallander. Pomyślałam sobie, że Mankell nie może go tak uśmiercić, bo czytelnicy się oburzą, a my jesteśmy tylko muszkami w czytelniczej pajęczynie, z drugiej strony wydawało mi się, że pisarz musi już być zmęczony swoim bohaterem, który tak odciągnął uwagę od innych projektów. A że w poprzednich powieściach pojawia się motyw demencji, to ja na miejscu Mankella pozbawiłabym inspektora rozumu, zamiast kontrowersyjnie go ubijać. Inna sprawa, że w mojej rodzinie pojawiał się Alzheimer i ja jestem spaczona tego świadomością. Czasem się zastanawiamy, na kogo teraz wypadnie? Gdzie ten feralny gen się obudzi. Ominie jakieś pokolenie, czy będzie kosił dalej? Odczytuję, że Mankellowi, jest ten problem bliski w podobny sposób, a jak to połączy się z literaturą? Dla mnie cały ten cykl, to powieści o gościu, który nie chce zamienić się w swojego ojca. Ale może będzie musiał.

Skoro było o kryminałach, to jeszcze o fantastyce, która również nie jest Pani obca. Mnie przekonał do niej lata temu brat, który podsunął pod nos "Grę Endera" Orsona Scotta Carda z zapewnieniem, że jeśli mi się nie spodoba, on przeczyta coś, co ja mu polecę. Dziś uwielbiam autorów nieco odmiennych od Carda, ale o „korzeniach” doskonale pamiętam. A jak się zaczęła Pani przygodą z literaturą fantasy?

Kwestia przypadku. Ja pisałam opowiadanie historyczne z dużą dawką nadprzyrodzonego, które niegdyś zdawało się być człowiekowi bardziej oswojone niż wymyślone. Nawet jeśli owo "oswojenie" kosztowało życie parę osób - spalonych na stosie. Ki diabeł uznano to za fantasy? Nie mam pojęcia. Może z potrzeby porządkowania, może narzuciło się to samo przez się, bo teksty były drukowane w tytułach kojarzonych z fantasy. Bliżej już im do powieści grozy. Choć ja chciałam pisać o ludziach, którzy się boją, a nie straszyć. Hagiografie sama poczytuję, żeby znaleźć tam ludzi, nie cuda. Oczywiście zakładam, że nie jest to najpopularniejszy sposób czytania żywotów świętych. Ja po prostu staram się pazurami trzymać ziemi.

"Naga", raz jeszcze podkreślę – znakomita publikacja! Proszę mi powiedzieć, czy długo myślała Pani nad tytułem? Z jednej strony jest tak prosty, zwyczajny, a z drugiej jakby niezwykle poważnie przemyślany, przemielony przez tysiąc myśli, które wreszcie dają produkt idealny.

Trudno mi na to odpowiedzieć. Większość moich procesów myślowych jest przede mną ukryta. Z mojej złudnej perspektywy wygląda to tak, że tytuł pojawił się w głowie od razu i od razu wiedziałam, że "siedzi", choć nie analizowałam dlaczego. Ale oczywiście tak nie mogło być.

W "Nagiej" rozbiera Pani kobietę na czynniki pierwsze. Ukazuje jej emocjonalną nagość. Czy było łatwo?

Nie. Ale to nie jest moja pierwsza książka, tylko dziesiąta. Ja znam pułapki tego zawodu. Najważniejsze to nie pomylić pracy z hobby. A biurka z kozetką psychoanalityka ani z szafotem. A później szybko zabrać się za następną robotę.

"Śmierć jedwabnika" i "Wdowa" – historie świętej Teresy z Ávili oraz małżeństwa Curie. Prawdziwe zdarzenia i fikcja. Dlaczego sięgnęła Pani akurat po te znane w naszym świecie postaci?

Prywatne fiksacje z dzieciństwa. To są dwie kobiety, o których usłyszałam bardzo wcześnie i wcześnie zaczęłam je poznawać. Kolejny przypadek. Pomyślałam sobie, że jako autor książki mogę w ostateczności pozwolić sobie na małą prywatę, szczególnie, że ich biografie emocjonalne pasują do mojego zamysłu prób sportretowania kobiet. Myślę, że gdyby było inaczej, to bym się na ten zabieg konstrukcyjny nie zdecydowała. W każdym razie taką mam nadzieję, bo czasem wywołuje się duchy zupełnie mimowolnie. Trzeba się nieustannie pilnować. To kot kręci ogonem, a nie ogon kotem.

Czytając "Nagą", sporą uwagę skupiłam na przypisach. I zaczęłam się zastanawiać: Sylwia Plath, Marguerite Duras, Emily Dickinson, Truman Capote, Biblia Tysiąclecia, fragmenty piosenek, listy od czytelniczek magazynów i wiele, wiele innych przykładów, a wszystko niezwykle rozrzucone w czasie – czy te wszystkie wypowiedzi, cytaty, siedziały w Pani głowie przez lata? A może gdzieś je Pani notowała i nagle przyszedł czas, by z nich skorzystać? Po prostu niewiarygodne wydaje się, by nagle, na potrzeby tekstu, wszystkiego tego Pani szukała.

Prawdę powiedziawszy to ja rzadko co notuję. A nawet jeśli, to notatki giną przy kolejnych przeprowadzkach. Za to w głowie, w głowie mam całe komnaty pełne pamięci. Teraz one są trochę zakurzone, ale kiedy byłam dzieckiem – pstryk - i wszystko wyskakiwało na dłoń z mózgowej półki. Dzisiaj muszę pstryknąć z dwa, trzy razy. W końcu okazuje się, że nic nie znika… I wciąż przybywa nowe - dlatego mam łeb jak koń. Tyle, że na znacznie cieńszej szyi.

Lubi pisać Pani opowiadania? Sporo już ich ma Pani na koncie…

Tak. Nadal twierdzę, że to po nich poznaje się pisarza. Updike na przykład. Doskonały pisarz, a w opowiadaniach - geniusz. Ja wciąż szukam krystaliczności w formie, powiązań, wzorów. W powieści takie rzeczy lubią się maskować, w opowiadaniach - nigdy. Po wtóre ja jestem krótkodystansowcem, tak jak inni pisarze - maratończykami. Lubię te moment, kiedy trzeba być naprawdę szybkim. Tak jak mówiłam - jedni analizują, ja syntetyzuję. Myślę, że to już osobnicza cecha percepcji, mózgu; upodobanie jest tylko tego konsekwencją.

Jest Pani feministką. W jednym z wywiadów powiedziała Pani: "Trudno znać polskie prawodawstwo i nie być feministką". Myślała Pani o wstąpieniu – przykładowo – do Partii Kobiet?

Prawdę powiedziawszy polityka interesuje mnie dopiero, kiedy staje się historią.

Szkoła Pasja Pisania – uczy w niej Pani. Istnieje przekonanie, że Polacy uwielbiają pisać, ale często nie robią tego zbyt dobrze. Z doświadczenia nauczycielskiego, proszę powiedzieć, czy w Pasji Pisania spotyka się wiele utalentowanych osób?

Oczywiście, że Polacy uwielbiają pisać, ale Polacy wszystko uwielbiają… Prawie. To naród entuzjastów, pomimo wszystko. Sęk w tym, że brakuje im cierpliwości i pokory. Wobec innych, wobec siebie. Ja myślę szybko jak strzała, ale na tyłku mam odciski - to godziny wysiedzone przy nauce zawodu. Inaczej się nie da. Oczywiście istnieje różnica pomiędzy pisarzem, a człowiekiem piszącym książki. I ona właśnie opiera się na czasie. Pisarz to trudny zawód, a jeszcze trudniejszy charakter. Łatwo złamać kręgosłup. Czasem myślę, że to robota dla pokutników, albo ludzi bezczelnych. Pół na pół. W Pasji spotkałam parę kobiet, które spokojnie mogą zadebiutować w gatunku kobiecej prozy popularnej. A i bardzo młode dziewczyny, które mają ten błysk, który prowadzi jeszcze dalej, wyżej. Pytanie tylko, czy inni ludzie, one same tego błysku nie zgaszą? A jeśli tak, to jak szybko? Z pisarzami jest jak z fizykami, muszą bardzo szybko określić swoje zadania i potrzeby, podporządkować się im. Oczywiście, że genialną powieść może napisać i osiemdziesięciolatek, ale nawet i on, ukształtował pisarza w sobie do trzydziestki. Fizycy są jeszcze bardziej brutalni, mawiają: jak nie dokonałeś wielkiego odkrycia do dwudziestych siódmych urodzin, to już tego nie zrobisz. Wnoszę z tego, że jesteśmy uprzywilejowani przynajmniej wobec fizyków.

Kup książki autorki

Tagi: Izabela Szolc, Naga, Beata Rudzińska, Edyta Szałek, Nie pytaj o Polskę, Orson Scott Card,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany