"Aż skóra mi cierpnie na myśl, ile się natrudzę nad kolejną książką" - Marta Magaczewska

dkoziarski

2012-03-28

mmagaczewska_160Kolejna odsłona cyklu Daniela Koziarskiego "Jak pisarz z pisarzem". Tym razem Daniel porozmawiał z Martą Magaczewską, autorką książek, które zbierają świetne recenzje, ale niełatwo je znaleźć w księgarniach. Co z tą polską promocją?! Co z tą naszą literatura? "Dobrze, jeśli porusza, absorbuje uwagę. Nie musi krzewić idei, nie musi uczyć, nie musi przedstawiać problemów społeczeństwa – w ogóle, jeśli o mnie chodzi, nic nie musi, naprawdę, byle tylko poruszyła w czytelniku jakąś strunę". Jeśli w Was porusza, przeczytajcie ten wywiad.


Daniel Koziarski: - Jakie cele stawiasz przed sobą, jako autorka? Co jest wyznacznikiem sensu Twojego pisania?

Marta Magaczewska: - Chyba nie mam żadnych celów. Piszę głównie dla siebie i pewnie gdybym się nie zmuszała, nie pisałabym wcale. To próba nadania kształtu myślom, rozwiania niepokoju, jaki w sobie noszę; zresztą myślę, że nie tylko ja. Człowiek ma takie podwójne, potrójne, poczwórne dno, w którym rodzą się obrazy, przeczucia. Egzystencjalny niepokój? – trudno tu nie wpaść w filozoficzne terminy. To na wpół uświadomione lub wręcz podświadome, nazwałabym to instynktem, przeczuciem dotykania życia, jego esencji. Niełatwo to nazwać, a co dopiero pisać o tym książkę, ale tak myślę, że z tego bierze się twórczość w ogóle.

Można powiedzieć, do pewnego stopnia upraszczając, że bohaterkę "Zaćmienia" uwiera jej skomplikowana duchowość, a bohaterów "Bahama Yellow" determinuje z kolei cielesność, fizyczność. Czy Twoi bohaterowie są bardziej niewolnikami samych siebie czy wpadają w pułapkę, jaką zastawił na nich świat?

Przypuszczam, że to drugie. Świat nas kategoryzuje, nadaje nam numery, wbija w system: musimy podlegać obowiązkowi szkolnemu, płacić podatki, być zarejestrowanym w służbie zdrowia i gdzieś zameldowanym, mieć konto w banku itd. W tym określaniu, kto jest kim, co robi, jakie ma cele, co chce osiągnąć – dla moich bohaterów nawet nie ma kategorii, prawda? Oni nie pasują nigdzie, więc nie dziwię się, że jeden po drugim przepadli. W świecie powinno być miejsce dla każdego, ale tak nie jest. Kiedyś człowiek był całkowicie wolny - szedł gdzie chciał i zatrzymywał się tam, gdzie dopadło go zmęczenie. Teraz nie ma ziemi niczyjej. Wszyscy mamy wyznaczone miejsce. Wszystko jest wymierzone, policzone, zważone. A jeśli samemu się nie jest, to żyje się na marginesie, tak jak bohaterowie "BY". Ich cielesność też jest na przekór światu. Bo jak się rozejrzeć po mediach, to można mieć wrażenie, że cielesności jest mnóstwo – ale tylko dla wybranych. Bo musi być piękna i zadbana, i przemyślana, i wypielęgnowana. I musi spełniać określone cele, no i jak cię widzą, tak cię piszą. Moi bohaterowie znów nie pasują, bo ich cielesność brzydko pachnie, jest niesmaczna, niedoskonała, instynktowna. Są pariasami.

W "Zaćmieniu" dałaś nam poznać bretoński folklor, którym zajmowałaś się zresztą również w swojej pracy magisterskiej, natomiast w „Bahama Yellow” bawisz się formą jako taką i biologią bohaterów. Przeczytałem niedawno artykuł, w którym pewien publicysta narzekał, że polscy pisarze piszący kryminały – oczywiście ten zarzut można rozszerzyć na inne gatunki – uprawiają swoisty eskapizm abstrahując od rzeczywistości. Czy zgodziłabyś się z tą ciekawą tezą? Jaka jest według Ciebie główna funkcja literatury?

Jeśli tak jest, to nie ma powodów do narzekań. Ja nie piszę o naszych realiach, bo po co pisać o czymś, co wszyscy znają? Daleko ciekawsze wydaje mi się oderwania od nich, abstrahowanie, wycieczki w czasie i przestrzeni. To poszerza horyzonty. Jedyne, czego nie lubię to, gdy nasz ESKAPIZM oznacza daleko idące uproszczenia. Na przykład takie jak we współczesnych komediach, gdzie wszyscy są piękni i bogaci, mają mnóstwo czasu i mnóstwo pieniędzy, choć nie wiadomo skąd, i jakieś absurdalne, nieziemskie problemy. To jest dopiero fantazjowanie. A co jest funkcją literatury? Dobrze, jeśli porusza, absorbuje uwagę. Nie musi krzewić idei, nie musi uczyć, nie musi – właśnie – przedstawiać problemów społeczeństwa – w ogóle, jeśli o mnie chodzi, nic nie musi, naprawdę, byle tylko poruszyła w czytelniku jakąś strunę.

Twoje powieści – "Zaćmienie" i "Bahama Yellow" – mimo że odmienne zarówno w treści jak i pomyśle na formę, łączy wyrazista egzystencjalna otoczka. Czy Marta Magaczewska pełna jest lęków egzystencjalnych? Na ile literatura ma znaczyć prywatne lęki autora, a na ile zapewniać ucieczkę przed nimi?

Książka nigdy nie jest ucieczką przed lękiem, wprost przeciwnie, przybliża do niego, czyni go realnym. To, co trudne dla czytelnika, jest równie trudne dla autora. U mnie to egzystencja rzeczywiście wciąż mnie frapuje, więc nie zdziwiłabym się, gdyby w różnych odsłonach pojawiała się w kolejnych książkach. Mam taką, przyznaję, wrażliwość na życie, to odczuwanie go tak intensywnie… - nie wiem czy dobrze się wyrażam… - poczucie, że coś się kryje w codzienności, w tym, że co dzień wstajemy i kupujemy chleb, i zajmujemy się mnóstwem drobnych rzeczy. Tylko co? Paradoksalnie tak nas to życie absorbuje, że jego esencja umyka. Ptaki, co śpiewają i wyrzucają z gniazd jaja. Że te jaja jedzą koty. Że koty ciepło mruczą, a w środku mają pasożyty. Albo sarna przebiega drogę przed samochodem. W jej oczach odbijają się światła reflektorów. Ulice, na których leżą dżdżownice i to takie obrzydliwe. Całująca się para, w której ciałach kryje się pożądanie… Jest w tym jakiś dramat i pewne napięcie. To zresztą mój temat na następną książkę. Będzie o tym, co unosi się między ludźmi, między budynkami miasta, egzystencja rzeczy bardziej niż szumne czyny ludzi. O ile oczywiście uda mi się to napisać...

Jak oceniasz rynek książki w Polsce? "Bahama Yellow" to bez dwóch zdań i zbędnej kurtuazji – jedna z najciekawszych i najbardziej przykuwających uwagę polskich książek, jakie ukazały się w ubiegłym roku. A mimo to przeszła trochę niezauważona…

Tak jest z rzeczami, które odbiegają od łatwych, prostych i przyjemnych. Bo najlepiej sprzedaje się to, co proste i znajome. Na przykład ta ilość książek o kobietach po 40., które porzucają miasto na rzecz wsi i odnajdują szczęście. Masa! Na te książki są osobne regały w księgarniach! I nie przeszkadza ich autorom, że się powtarzają, że kopiują dziesiątki innych. Bo ludzie to kupują, czyli że temat jest dobry. I to mnie zaskakuje, bo dla mnie to tak, jakbym codziennie jadła makaron. Niby co dzień z innym sosem, ale to wciąż makaron. Na otarcie łez mówię sobie, że tak samo jest z Bachem, Tomaszem Mannem, kameralnym kinem. Wszyscy wiedzą, że to dobre, ale nikomu nie chce się po to sięgnąć, bo za trudne, bo trzeba się skupić, pomyśleć. Tak to sobie myślę na otarcie łez, gdy wchodzę do księgarni i widzę moje książki upchnięte na półeczce za kobietami masowo odnajdującymi szczęście na wsi.

Niezwykle ważnym narzędziem w promocji książek i autorów jest teraz Internet. Strony autorskie, blogi i przede wszystkim Facebook. Ty zdajesz się trzymać z daleka od tego rodzaju inicjatyw, funkcjonować sobie gdzieś na uboczu… Uważasz, że w czasach, w których coraz więcej osób zajmuje się pisaniem, to wciąż czytelnik powinien szukać autora, czy już odwrotnie?

Czytelnik powinien szukać książki, po co mu autor? To oczywiście ciekawe, jaki on jest i czemu napisał to, co napisał, ale książka jest najważniejsza, prawda? Jest na pierwszym planie, powinna istnieć samodzielnie, bez autora uczepionego do okładki jak egzotyczny dodatek. A jeśli chodzi o samo promowanie książek, to oczywiście powinnam wystawiać się w Internecie i na Facebooku, i pisać blogi, i wywiesić reklamę na ścianie trzynastopiętrowca. Bo czytelnik musi się o książce dowiedzieć. Przecież to nie tak, że wchodzi się do księgarni i pyta: "Co pani ma dobrego?". A pani odpowiada. Teraz czytelnik wchodzi do księgarni po konkretną książkę, o której słyszał, że może być ok. Więc trzeba mu to jakoś przekazać. Mało mnie w Internecie, bo trzeba mnie siłą przed nim sadzać. Nie lubię tej masowości, anonimowości, wirtualności. Jednocześnie wiem, że dla dobra swoich książek powinnam z tą niechęcią walczyć, co sobie i wydawcy uroczyście obiecuję…

Niektórzy mówią, że najtrudniej jest napisać drugą książkę, choć wielu ma inny pogląd – najtrudniejsza jest ta trzecia. Jak jest u ciebie? Wspomniałaś wcześniej o pomyśle na kolejną książkę…

Jedyne co różni pierwszą książkę od drugiej i drugą od trzeciej to rosnące wymagania oraz świadomość tego, jak trudno być odkrywczym i nie powtórzyć czegoś, co już jest. Więc "Zaćmienie" było o tyle łatwiejsze, że pisząc je byłam bardziej naiwna i bardziej w siebie wierzyłam. W miarę przetrawiania pomysłu "Bahamy”"pojawił się lęk przed wpadnięciem w koleiny, wytarte szlaki myśli i słów. Pragnęłam napisać coś, co będzie nie tylko oryginalne, ale co oszołomi, poruszy najgłębsze emocje… To była naprawdę mordercza praca. Dlatego choć cieszy mnie niezmiernie, że "Bahama" zbiera świetne recenzje, to najbardziej gratuluję sobie tego, że w ogóle ją ukończyłam. Nie sądziłam, że podołam, tak to było wyczerpujące, to szukanie nowego dla każdego ujęcia, obrazu, myśli… Aż skóra mi cierpnie na myśl, ile się natrudzę nad kolejną książką.

Dziękuję za rozmowę, życząc sukcesów!

Tagi: wywiad, jak pisarz z pisarzem, Magaczewska, zaćmienie, Bahama yellow, JanKa,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany