Świat szeroko zamknięty delikatnie uchylony

kzarecka

2007-10-15

swiat_160Przed nami jeszcze cztery dni. Cztery dni do tego właściwego. Dokładnie rzecz ujmując 19 października - dnia, w którym na rynku pojawi się najnowsza książka Izabeli Sowy. Zegar tika... Niby coraz bliżej. Niby. Cztery dni to czasami bardzo, ale to BARDZO długo. Dlatego dla tych najbardziej spragnionych mamy fragment "Świata szeroko zamkniętego". Zaczyna się: - Tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli. Zatem - tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli - jeśli jesteście wściekli, że jedynie zaostrzamy wam apetyt, wybaczcie. Po prostu tacy perfidni czasami bywamy. Czytajcie. Pełna wersja już niedługo - to tak na pocieszenie.


Tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli. Emilia nie spędza całych dni z nosem przyklejonym do ekranu swojego samsunga! Telewizja dostarcza jej rozrywki, ale przede wszystkim pozwala zbudować szkielet, który można dowolnie wypełnić, a jest czym. Haft norweski, makrama, rzeźby z papier-mČché, raz w tygodniu koło zacnych rozrywek i żarliwej modlitwy zaś – Biała Lilia. Latem wycieczki rowerowe z kuzynką Iloną, zimą czytanie dziewiętnastowiecznych mistrzów rosyjskiej prozy. Albo Woodhouse’a. Jesienią długie maile do syna i jeszcze dłuższe rozmowy przez telefon co miesiąc, na przedwiośniu zdrowotne spacery po stronach poświęconych postnej kuchni, domowa hodowla ziół i roślin doniczkowych przez okrągły rok, wreszcie największa pasja Emilii: herbata. Zwykle zielona, czasem biała, okazjonalnie żółta, po posiłkach czerwona, wieczorem rooibos, przed rezurekcją mate rancho, coraz rzadziej czarna i nigdy ekspresówka. Tę ostatnią Emilia pija wyłącznie z musu, w tak zwanych gościach. Ale uważa ją za barbarzyństwo równe niemal spożywaniu chleba z margaryną i koszernemu ubojowi zwierząt. Dlatego u siebie parzy jedynie wysokogatunkowe herbaty sypane, które wymagają specjalnego traktowania. By przygotować idealny napar, nie wystarczy dobra, miękka woda, żeliwny imbryk i porcelanowe czarki w kolorze białym lub niebieskim. Trzeba spełnić mnóstwo innych warunków. Z lektury Wielkiej księgi herbat Emilia wie, że podczas całego rytuału należy unikać:

licznego towarzystwa,
hałaśliwej muzyki,
zawistnych kobiet,
wrzeszczących dzieci,
kłótliwych mężczyzn,
bałaganu w jadalni,
przeciągów i nagłej ulewy.

Można jednak wypić czarkę bao zhong, kiedy kończy się burza.

Przed degustacją warto też przeczesać włosy i włożyć jedwabne kimono. Albo przynajmniej czysty fartuszek z falbankami, w stonowanych kolorach. I w żadnym wypadku nie narzekać na finanse, bo napój nabierze zbyt cierpkiego smaku. Jak widzisz, herbaciana pasja wymaga sporo zachodu. A przecież Emilia ma całe mnóstwo innych zajęć. Nic dziwnego, że potrzebuje znakomitej organizacji. Umiejętność tę opanowała już w drugiej klasie, wprawiając w zachwyt pradziadka. Terminarze jej projektu cieszyły się sporym uznaniem koleżanek z biura. I Wandy Wszechpolskiej, i Liliany, wtedy jeszcze nie tak Czystej, i Stelli z mechanicznego, i kierownika Słabonia, i... Majki raczej nie, ale nawet ona, mistrzyni chaosu, podziwiała sprawność, z jaką Emilia realizuje kolejne zadania.

U mnie zapał kończy się po zrobieniu listy – przyznała, z zainteresowaniem oglądając Emilkowy plan zajęć na Wielki Tydzień. – Kiedy przypinam ją pinezką do szafy, czuję się tak, jakbym nadrobiła wszystkie zaległości.

Straszne oszukaństwo – gorszyła się Stella.

Dla mnie oszukaństwem jest wiara, że od noszenia pod pachą Myśli Seneki podwaja się liczba szarych komórek.

Sugerujesz, że nie przeczytałam...

A skąd! Na pewno przerzuciłaś dwie ostatnie strony i tekst na okładce – rzuciła pocieszającym tonem Majka, odkładając terminarz na biurko. – Imponujący. Trzeba przyznać, Emila, że umiesz nadać właściwy porządek. Ludziom, sprawom, a nawet rzeczom.

O tak, potrafi, właśnie dzięki zgrabnie skrojonemu grafikowi. Nic dziwnego, że tak się zirytowała stłuczką. Na szczęście należy do osób wyposażonych w „automatycznego wańkę wstańkę”. Musi tylko wcisnąć odpowiedni guzik. Tak właśnie, a teraz pójdzie nastawić wodę. Dobrze zaparzona herbata z cytryną potrafi zdziałać cuda, wystarczy obejrzeć jakikolwiek serial. Boli cię głowa, Haniu? Marysiu, zdradza cię mąż? Straciłeś pracę w nocnym klubie, Piotrusiu? Dokucza ci, Władziu, alzheimer? Napij się herbaty z cytryną. Najlepiej zielonej senchy bio, poradził wstańka. W serialach nie podają takich szczegółów, żeby nie frustrować mniej zamożnych mieszkańców małych miasteczek, ale ty możesz zaszaleć, dzięki hojności syna. W tej szczególnej sytuacji idealna będzie właśnie sencha, zadecydował wstańka. Nie tylko podnosi na duchu, ale pomaga też odzyskać równowagę. Widzisz? Od razu lepiej. To teraz, zamiast myśleć o stłuczonym grafiku, zastanów się, jakie są plusy tego pozornie, podkreślam, pozornie nieprzyjemnego zdarzenia. No więc, zamyśliła się Emilia, upijając kolejny łyk, na pewno ucieszy się mój nos, nieco zmęczony dźwiganiem dwudziestu dekagramów metalu i szkła. Poza tym przestanę budzić niezdrowe zainteresowanie parafian zebranych na drodze krzyżowej. Te wszystkie kryształki i złote bajery to jednak nieco krępujące. W pewnym wieku wypada świecić wyłącznie przykładem. Inaczej świecisz oczami, a to dużo mniej wygodna para kaloszy. Więc wreszcie przestanie świecić, wtopi się w szary tłum i skupi wyłącznie na modlitwie. No a z innych plusów... Emilia bezradnie potarła czoło. Dobrze, wystarczy, pochwalił wstańka. Teraz wymień trzy czynności, którymi mogłabyś zająć serce i umysł. Czynności, dodał, niewymagające sokolego wzroku. Co by to mogło być, zastanawiała się Emilia. Przedświąteczne porządki ma już za sobą; niczego nie odkłada na ostatnią chwilę. Kieruje się bowiem dewizą: wszystkie egzaminy zaliczamy w terminie zerowym. Trochę szkoda, akurat dziś przydałby się jakiś do poprawki. Kilka niedoprasowanych spódnic, zakurzona konsolka, którą mogłaby przejechać ścierką, ot tak, dla wyciszenia myśli. Niestety, żadnych poprawek, a w głowie huczy już jak w ulu. Czekaj, Emila, spokojnie, zaraz ci coś wyszukamy. O, już mam, ucieszył się wstańka, działalność hobbystyczna. Przecież mówiłaś, że masz tyle rozmaitych zainteresowań. Owszem, ale wszystko we właściwym czasie. Makramy, na przykład, plecie tylko w soboty po spotkaniu Białej Lilii, papier-mČché wytwarza na wiosnę, kiedy powietrze jest odpowiednio wilgotne, serwetki zaś wyszywa wyłącznie podczas łzawych seriali obyczajowych i przy użyciu mocnych szkieł. Nie ma wyjścia, oznajmił wstańka, musisz szybko skombinować okulary zastępcze. Ale gdzie? Wizyta w przychodni odpada, choćby dlatego, że czas oczekiwania wydłuża się pod koniec roku do dwóch miesięcy. Poza tym, jak by to ująć, Emilia ma dość kontaktów z państwową służbą zdrowia. Wystarczy, że czasem poprosi lekarza rodzinnego o skierowanie na podstawowe badania. Czuje się wtedy jak głodny sęp wyszarpujący nędzne resztki padliny od zubożałego pracownika zoo. A potem, czekając w kolejce do laboratorium, przypomina sobie dowcip krążący po bajklandii od ponad czterdziestu lat.

Czym się różni emeryt amerykański i francuski od polskiego? Amerykanin bierze butelkę whisky i jedzie do kasyna lub nad Wielki Kanion, Francuz bierze butelkę szampana i rusza na dziewczynki, Polak zaś bierze butelkę moczu i niesie do stacji analiz.

By oszczędzić sobie frustrujących porównań, Emilia postanawia omijać przychodnie szerokim łukiem przez cały następny rok. Oczywiście, jeśli się jej przytrafi, odpukać, zawał albo złamanie otwarte, nie będzie chodzić po znachorach. Ale żeby, ot tak, zawracać przemęczonemu licznymi dyżurami specjaliście głowę z powodu byle okularów? Nie, Emilia woli już udać się na bazar.

Woli, a nawet, co tu kryć, jest zmuszona, bo na prywatną wizytę chwilowo jej nie stać; tydzień temu zainwestowała w nowiutkie drzewko (model Lucy z prawdziwymi szyszkami. Gałązki wykonane z folii PCW z antyrefleksem, ozdobione sztucznym śniegiem. Komplet styropianowych bombek gratis). Wcześniej, z Ziutkiem, zawsze kupowali żywe, w doniczce, ale teraz, odkąd została sama, woli coś lżejszego i równie łatwego do złożenia jak jej parasolka w szkarłatne motyle. Znalazła to cudo w jakiejś hurtowni, słono zapłaciła, także za transport, i teraz musi zacisnąć pasa. Co nie będzie trudne; zimą rzadziej opuszcza przytulną jadalnię, nie jest więc narażona na rozmaite pokusy w rodzaju majolikowych doniczek albo rajstop ze złotą nitką (zupełnie nieprzydatne, ale bardzo ładnie wyglądają w bieliźniarce). Pod koniec lutego Emilia powinna dostać spóźniony świąteczny czek od syna, wtedy zamówi porządne okulary. A na razie „przejściówki” z bazaru, bo w domu raczej nie znajdzie żadnych szkieł. Chyba że uchowały się jakieś po Ziutku, w szufladzie biurka albo... gdzie indziej nie, bo wszystko wysprzątała zaraz po jego ucieczce. Wymiotła z pamiątek pawlacz i etażerkę, stary regał w piwnicy, kilka zwojów w płatach czołowych, dwa albumy, gazetownik, kosz na brudy. Ominęła tylko biurko, ale tam nie zagląda nigdy. Uważa, że to niestosowne, jak grzebanie w cudzej lodówce. W cudzej? Przecież Ziutek oddał ci do dyspozycji wszystko:

dwupokojowe mieszkanie,
miniaturowy balkonik,
wysłużoną wiśniową meblościankę z płyty MDF,
zestaw białych kiedyś mebli kuchennych, przywiezionych aż spod Przemyśla,
wytarty turecki dywan,
dwa podniszczone chodniki,
stary peweksowski toster (raczej nie działa) i trochę sprzętu AGD,
dwudziestoletnią automatyczną pralkę,
chyboczący się stół,
kilka pokrzywionych przez czas sosnowych krzeseł,
zapadnięty w środku tapczan,
witrynkę o zmatowiałych szybkach,
małżeńskie łoże

i właśnie biurko. A w nim być może okulary. Plus trzy i pół, ty zaś nosisz plus... no i tego właśnie Emilia nie wie, bo od ostatniego badania ma w głowie zupełny mętlik. Osiem lat temu nosiła jedynki, ale teraz? To jak chcesz kupić szkła na rynku? – irytuje się wstańka. Stosując metodę ulotkową, tłumaczy stropiona. Biorę ulotkę i próbuję odczytać tekst napisany drobnym druczkiem. Jeśli mi się uda, to znaczy, że... ale rozstaw chyba znasz? – przerywa jej zniecierpliwiony. Owszem, sześćdziesiąt dwa, tylko że w przypadku szkieł od Ruskich rozstaw nie ma znaczenia, wszystkie są robione „standardowo”, żeby pasowały na każdego, nawet na gibbona. Wspaniała wiadomość, gibbony na pewno się ucieszą – skwitował wstańka, ale skupmy się może na okularach Ziutka, co? Emilia spuściła głowę, zawstydzona. No więc, skoro znamy rozstaw, myślę, że warto zaryzykować. Wiem, nosiłaś jedynki, ale przez tych parę lat to i owo mogło się rozregulować. Tyle stresów, przepłakanych nocy. A oko to wrażliwy instrument. Całkiem możliwe, że okulary Ziutka będą w sam raz. Oszczędziłabyś parę złotych i nie musiałabyś wychodzić z domu w taką chlapę. To co z tym biurkiem? Emilia sama już nie wie. Owszem, mebel należy teraz do niej, ale, jak by to ująć, tylko z zewnątrz. Tego, co kryje się w zakamarkach, Emilia nie zna i znać nie potrzebuje. Dlatego, choć co tydzień starannie odkurza blat, poleruje okucia i czyści zawiasy, nigdy jeszcze nie sprawdziła, co jest w środku. I zupełnie cię nie kusiło? Nic a nic? Może i kusiło, przyznaje, bawiąc się rąbkiem lawendowego fartuszka, może odrobinkę, ale zawsze dochodziłam do wniosku, że jednak nie wypada. No coś ty! Nie wypada? Przecież to czysta formalność! Nie zajmie ci nawet pięciu minut! Więc dobrze, sprawdzi, ale tylko po to, żeby udobruchać wstańkę. Bo Emilia bardzo nie lubi go denerwować. Zaraz czuje się winna, że nie sprostała wyobrażeniom i w ogóle. Dlatego ustąpi wstańce i poszuka. Tylko sobie nie wyobrażaj, że wybebeszy każdą szufladę. O nie, żadnego patroszenia, przeczesywania i tym podobnych brutalnych akcji podejmowanych przez nadgorliwe służby bezpieczeństwa wewnętrznego. Nie będzie nawet węszyć, tylko delikatnie omiecie wzrokiem zawartość szuflad i wraca do kuchni, na swój ulubiony stołeczek pod rozłożystą draceną.

Przygryzając koniuszek języka, powoli otworzyła zmatowiałe drzwiczki biurka. Co my tu mamy? Trzy stare kalendarze, jeszcze sprzed kryzysu, ulubiona powieść Ziutka o lodowcach, dwie zapasowe żarówki, bateryjka R4 i pudełko zapałek. Tylko tyle, szepnęła rozczarowana. A w szufladach? W lewej pusto, w prawej gruby zeszyt makulaturowy z napisem: „Rachunki 1995”, środkowa chyba zamknięta... nie, tylko ciężko chodzi, pewnie Ziutek zapomniał naoliwić. Szarpnęła z całej siły i stanęła oko w oko z rozdziawioną paszczą. Na dnie dostrzegła przykurzoną białą kopertę. W takich zwykle wręcza się łapówki, a czasami inne dobre wiadomości. Wyjęła ją ostrożnie. Niezaklejona.

Aż kusi, żeby zajrzeć do środka. To zajrzyj, co masz sobie żałować. No ale przecież okularów tam

nie znajdę. Rany, Emila, teraz się będziesz wycofywać? Weźże się w garść, nie tchórz. No i? Nic ciekawego. Kolorowa pocztówka z widoczkiem stawu i miniaturowym tekstem na odwrocie. Odstawiła dłoń na odległość ramienia i mrużąc oczy, próbowała odszyfrować pierwsze literki.

Izabela Sowa "Świat szeroko zamknięty"; Wydawnictwo: Bliskie; Format: 125 x 195 mm; Liczba stron: 256; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-925602-2-7

Tagi: izabela sowa, świat szeroko zamknięty, książka, nowa książka, bliskie,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany