Jeździec na wielorybie - Witi Ihimaera

kzarecka

2007-11-07

jezdziec_160W 1988 roku Iskry wydały książeczkę zatytułowaną "Kaj znów się śmieje". Jej autorem był Hartmut Gagelmann. Książeczka, o której wspominam, trafiła do mnie dziesięć lat temu. Przeczytałam tę przepiękną opowieść, wzruszyłam się i po niej już żadna powieść (jeśli podzielić literaturę na pewne działy, a książki na objętość stronicową i fabułę) nie wywarła na mnie już takiego wrażenia. "Kaj znów się śmieje" stał godnie na pierwszym miejscu. Aż do tej chwili. Od dziś będzie stał przy nim "Jeździec na wielorybie".




Kiedy brałam w dłonie książkę, której autorem jest Witi Ihimaera, nie spodziewałam się, aż tylu wzruszeń. Byłam przekonana, że to książka skierowana raczej do młodych odbiorców. Cóż, przyznaję - myliłam się. "Jeździec na wielorybie" jest powieścią uniwersalną. Mogą, a nawet powinni, czytać ją wszyscy - dzieci, młodzież, dorośli. Zacznijmy może od początku...

Nowy Jork. Apartament nad rzeką Hudson. Do autora przyjechały na wakacje córki z Nowej Zelandii. Po kilku wizytach w kinie jedna z nich zapytała: - Tatusiu, dlaczego to zawsze chłopcy są bohaterami, a dziewczynki tylko krzyczą: "Ratunku, ratunku, nie dam sobie rady!"? Owa wypowiedź zbiegła się w czasie z pewnym wydarzeniem - do rzeki Hudson wpłynął wieloryb. Tak narodzil się pomysł powieści. Tak powstał "Jeździec na wielorybie".

O czym jest ta przejmująca opowieść? Przede wszystkim o miłości i tęsknocie. Z jednej strony mamy starego wieloryba z tatuażem - przywódcę, który woził Paikeę, praprzodka plemienia Maorysów z Whangary. Według legendy Paikea ciskał w wodę i ziemię małymi włóczniami, które zamieniały się w gołębie, węgorze i inne storzenia. Tylko jedna włócznia nie chciała opuścić dłoni człowieka. Wtedy odmówił nad nią modlitwę - miała zostać użyta w przyszłości, miała zakwitnąć, gdy ludzie znajdą się w potrzebie. Wieloryb kochał swego Pana i wszędzie z nim podróżował. Człowiek jednak postanowił pozostać na lądzie, spłodził dzieci, a przyjacielowi nakazał odpłynąć do stada. Wieloryb posłuchał, ale jego duszę smutek rozdarł na pół.
Z drugiej strony mamy małą Kahu, maoryską dziewczynkę, bezskutecznie walczącą o miłość pradziadka. Ten jednak zawiedziony płcią dziecka - tytuł wodza mógł dziedziczyć jedynie męski potomek - odpychał od siebie bezwarunkową miłość małej. Cytat z książki: - Wszyscy byli zaskoczeni, jak bardzo Kahu i Koro Apirana są podobni do siebie. Właściwie jedyna różnica polegała na tym, że ona go kochała, a on jej nie. Ból. Przejmujący ból. Ból dziadka, który nie potrafił się przełamać w sobie, a jednocześnie złamać zasad plemiennych, którymi kierował się od lat i uznać dziecko. Ból Kahu, która mimo ciągłego odtrącania, pragnęła zdobyć serce starego paka. I to najgorsze - jej ból wewnątrz i optymizm na zewnątrz, bo przecież ona wie, że się zmieni, że musi, że będzie dobrze, że zwycięży.

Całą historię opowiada nam Rawiri - młody wujek dziewczynki, jeden z niewielu dostrzegających siłę Kahu i jej przeznaczenie. Ona coraz bardziej zbliżała się do tego punktu w czasie i przestrzeni, w którym stała się właściwą osobą we właściwym miejscu o właściwej porze, właściwie przygotowaną do wypełnienia misji, która była jej przeznaczona. Z tego punktu widzenia nie mam najmniejszych wątpliwości, że Kahu zawsze była właściwą osobą. Dzięki Rawiriemu poznajemy nie tylko dziewczynkę, ale i kulturę Maorysów, ich nauki, problemy, zainteresowania, przywiązanie do ziemi i panujących zwyczajów. Zatem to on opowiada nam o zakopywaniu pępowiny Kahu tuż przy świętym miejscu z pomnikiem Paikei, o jej zdolności porozumiewania się ze zwierzętami morskimi, walce o uczucia pradziadka (finałowa scena jest pokazem tryumfu miłości ponad wszystkim). To on mówi nam o bezskutecznej walce o życie wielorybów (200 sztuk wpływa na mieliznę; wszystkie giną).

Czy Kahu zwycięży? Czy może jej bezskuteczna walka również będzie niosła ze sobą ofiary? Czy wieloryb-strażnik będzie wstanie opanować swój ból, tęksnotę i cierpienie? Czy umrze? Czy taki sam los spotka plemię? Przecież, jak mówi Koro: - Jeśli on umrze, i my umrzemy. Ja umrę.
Nie będę zdradzać szczegółów. Po prostu sięgnijcie po tę książkę. Nie zawiedziecie się.

Jeszcze kilka słów o wydaniu - ładne i przyjemne. Jedyny plus-minus stanowi słowniczek. Plus - to ciekawe rozwiązanie. Wystarczy otworzyć ostatnie strony i czytać hui e, haumi e, taiki e - niech się stanie; ae- tak; karanga mai - wezwij mnie. Minus - nie każde słowo jest przetłumaczone w tekście, trzeba więc zaglądać do słowniczka. Przy scenach finałowych, przy, że ta kto określę "rozpędzeniu", to przeszkadza, odrywa. Dlatego to właśnie taki plus-minus.

Co więcej? Przeczytajcie tę opowieść. Przeczytajcie o świecie, który utracił jedność. Przeczytajcie o rozpaczy i bólu. Przeczytajcie o dążeniu do określonego celu i radości. Przeczytajcie o potężnej sile miłości. Śmiejcie się i płaczcie. Ja się śmiałam. A czy płakałam? Przyznaję, wzruszam się przy książkach często. Płaczę jednak bardzo, bardzo rzadku. Tu łzy napłynęły mi do oczu.

Witi Ihimaera "Jeździec na wielorybie"; Wydawnictwo: Replika; Format: 135 x 205 mm; Liczba stron: 136; Okładka: miękka; ISBN: 83-60383-04-9

Katarzyna Zarecka


Tagi: Witi Ihimaera, Jeździec na wielorybie, recenzja, książka, kaj znów się śmieje, hartmut gagelmann, maorysi, nowa zelandia, nowy jork, hudson, wieloryb,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany