JesteÅ› mojÄ… kofeinÄ…

kzarecka

2007-11-08

ja_01Napisałam kilka słów autorce X. Owa autorka X odpisała mi szybko, miło i zawarła tam pewne zdanie: "Jesteś moją kofeiną". A że rozmawiałyśmy o tytułach w szerokim wachlarzu zwanym Kulturą, tak mnie to jakoś natchnęło. Śpieszę z wyjaśnieniem, że autorka X nie uważa mnie za swoją kofeinę. Gdyby tak było, mąż autorki X oderwałby jej głowę, a mój przyszły mąż najpierw by mnie oskalpował, a później poszedł w długą. Zatem podkreślam raz jeszcze - autorka X napisała sobie te trzy słowa ot tak. I już. Sprawa wyjaśniona. Będzie o uzależnieniach.


Albo nie. O uzależnieniach później. Będzie o wirusach, bo dziesiątkują mi ludzi! Autorka X trzyma się dzielnie i na noc zakłada skarpety. Autorka Y broni się od kilku dni przed czającym się choróbskiem i jak mnie poinformowała - przesadziła już z pseudoefedryną. Autorka Z ciągle choruje (ma identyczny system odpornościowy jak ja; ani jeden, ani drugi na ową zaszczytną nazwe nie zasługują). Teraz w ramach promocji jesiennej rozłożyło jej dzieciaczki. Tylko znajomi autorzy nie chorują. Silniejsza płeć? Moja rodzina zdrowa (nawet ze Smokiem, Księżniczką i Protazym nie jest najgorzej; a trzeba dodać, że dzieci są jak magnes; często wirusy przyciągają).

Pewien autor X powiedział kiedyś, że Polacy to straszne marudy. Zapytasz się w Stanach Zjednoczonych jak jest, odpowiedzą: - OK. Zapytasz w Wielkiej Brytani, odpowiedzą: - All right. Zapytasz w Polsce i do twoich uszy dociera kaskada słów: - Oj, kochanieńki, strasznie. Boli mnie tu i tu, i tu, i tam. Ogólnie ciężko i nie do zniesienia.
Wczoraj w książce Izy Sowy wyczytałam: - Czym się różni emeryt amerykański i francuski od polskiego? Amerykański bierze butelkę whisky i jedzie do kasyna lub nad Wielki Kanion, Francuz bierze butelkę szampana i rusza na dziewczynki, Polak zaś bierze butelkę moczu i niesie do stacji analiz.
Hm... No cóż, nie każdy jest dziadkiem z reklamy Coca-Coli.

Z drugiej strony, czy to nie miło czasami sobie pomarudzić? Zimno dzisiaj. Istna Grenlandia. W pracy nie chce mi się siedzieć. Dzieci zachowują się, jakby naszpikował je ktoś kofeiną (o, znowu ta kofeina), nie usiedzą na miejscu. Obiad nie wyszedł taki, jaki miał. Mąż się spóźnia. Sąsiadka za dużo gada. Na kanapie sierść kota. Itd., itp.
Pomarudzić czasem miło, zgadzam się. Pytanie tylko, po której stronie wtedy się siedzi - tego marudzącego, czy tego wysłuchującego marudzenia? Bo jak po tej drugiej, to co robić? Kiwać głową, czy podpowiadać rozwiązania: Zimno ci? Ubierz się. Nie chcesz siedzieć w pracy? Weź dzień wolnego. Dzieci niespokojne? Zwiąż. Mąż się spóźnia? Spakuj go. Sąsaiadka plecie głupoty? Zaknebluj. Sierść ci przeszkadza? Kota ukatrup. Niestety nie wszystko jest takie łatwe.

No proszę, miało być o uzależnieniach. Później o chorobach, a skończyło się na marudzeniu.

Mam przyjaciółkę. Nie marudzi, nie choruje, nie ma męża, ani dzieci, tym bardziej kota. Lubię się z nią spotykać. Lubię spędzać z nią czas. Lubię przy niej gadać. Lubię przy niej milczeć. Poznałyśmy się wiele lat temu, a ona wciąż przynosi mi radość i szczęście. Nie chcę marudzić, ale ktoś postanowił nas rozłączyć...

Jednak od początku. Poszłam wczoraj do lekarza. Wszędzie wokół ludzie cherlali. Dziwnie się czułam - ja zdrowa, wśród nich - chorych. Oni się męczą, każda minuta siedzenia na twardym krześle, przynosi im ból. Marzą z pewnością o badaniu, recepcie na leki, gorącym kubku herbaty, zbiciu gorączki i łóżku. A ja? W skrócie - przyszła sobie baba w skowronkach, usiadła w poczekalni, nikczemnie posiada na dodatek numerek trzeci i czeka na swoją kolej. Pamiętam, że kiedyś, będąc dzieckiem, uczęszczałam czasem na "lekarskie seanse" do Poradni Dzieci Zdrowych. Dlaczego nie ma czegoś takiego jak Poradnia Zdrowych Dorosłych? Chorzy nie musieliby siedzieć w kolejce z tymi zdrowymi i patrzeć, jak ci, którym nic nie jest, zajmują cenny czas zarówno lekarzowi, jak i im samym.
Zastanawiałam się, czy pokaszleć, żeby znaleźć się w tym elitarnym gronie, które musi wejść do gabinetu. Zakaszleć i nie wzbudzać podejrzeń, że mnie nic nie jest, ale i tak chcę tam wejść. Nie zdążyłam. Popatrzyła na mnie starsza pani i powiedziała: - Ale bladziutka pani. Bladziutka to ja nie byłam. Ewentualnie niewyspana. Musiałam przecież wcześnie podnieść się z łóżka, żeby owy trzeci numerek zdobyć. Weszłam do gabinetu i powiedziałam: co, jak, po co i dlaczego. Zbadano mi serce, dano odpowiednie skierowania (tak, też pójdę z moczem do stacji analiz) i powiedziano. O zgrozo!, powiedziano: - Proszę jeść dużo czekolady, bananów i nie pić kawy.
Czy mam dodać, że to właśnie kawa jest moją przyjaciółką? Że to ona nie marudzi, nie choruje, nie ma dzieci, męża, kota, psa i czego tam jeszcze? Że lubię przy niej gadać? Że lubię milczeć? Że...? Że...?

Pierwsze - czekolada - mogę. Nawet chętnie. Z drugim - banany - się pozmuszam. Z trzecim - kawa - nie da rady. Wróciłam do domu, pstryknęłam czajnik, woda zabulgotała, kawę zalałam, z przyjemnością wypiłam.
I to jest właśnie moje uzależnienie. Jesteś moją kofeiną. Dosłownie jak nigdy.

KaHa

Tagi: kofeina, jesteś moją kofeiną, autorka, kaha, kawa, iza sowa, książka, herbata, uzależnienie, izba dzieci zdrowych,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany