Geneza "-PISU"

kzarecka

2008-11-13

geneza_pisuKirył ma problem. Przyszedł do własnego mieszkania, a okazało się, że własne to już dawno nie jest. Szukał swoich danych w instytucjach i dokumentach, ale i tu niespodzianka - Kiryła brak. Prawie jak w dowcipach... Cytując jednak Siergieja Łukjanienkę: - Cały problem takich dowcipów polega na tym, że są przerobkami starych kawałów. I nawet jeśli nie jesteś fanem książek o Harrym Potterze, gry w MTG, czy, nie daj Boże, rapu, i tak znasz te dowcipy. Czy "Czystopis" można nazwać przeróbką "Brudnopisu"? Raczej nie - wątek ten sam, ale treść zupełnie odmienna. Czy zatem można choćby podejrzewać, że druga powieść o "wykasowanym" z rzeczywistości dwudziestokilkulatku jest kalką? Nie daj Boże! I Bóg... nie dał.

Fragment
Wyśliznąłem się na korytarz. Pociąg nadal hamował, wjeżdżając na peron. Teraz do pierwszego i ostatniego wagonu wejdą bardzo uważni ludzie. A przy drzwiach każdego wagonu stanie po dwóch lub trzech.
Nie wiem, czy miałbym z nimi jakieś szanse, nawet będąc funkcyjnym. Bo teraz to już na pewno nie.
Biegłem korytarzem, szarpiąc za aluminiowe klamki okien. Zamknięte... Zamknięte... Zamknięte... Czwarte okno ustąpiło, zjechało w dół. Zobaczyłem mokre szyny, towarowy pociąg na bocznicy, wirujący mokry śnieg w chwiejnym stożku światła latarni.
A potem spostrzegłem krótko ostrzyżonego chłopaka, stojącego samotnie na sąsiednich torach. Powoli, jakby sennie, rozciągnął usta w uśmiechu i pomachał mi ręką. A potem, nie kryjąc się, zdjął z pasa krótkofalówkę.
Ci, którzy otoczyli pociąg, nie mieli zamiaru popełniać błędów. Kordon był szczelny, pułapka się zatrzasnęła.
– Kirył, dokąd się wybierasz?
Sasza, ziewając, wysunął się z przedziału. Spojrzał na mnie, potem na okno. Odprowadził kogoś wzrokiem i zmrużył oczy. Wyczuwał zagrożenie instynktownie, jak dzikie zwierzę. Cóż, pewnie w najbardziej nieprzebytej dżungli nie jest aż tak niebezpiecznie, jak w jasnych, klimatyzowanych korytarzach świata władzy i biznesu.
– Po ciebie? – spytał.
Skinąłem głową i również spytałem:
– Jesteś z nimi?
– A po co by mi to było?! – zawołał oburzony Sasza, a ja, zupełnie jakbym nadal był funkcyjnym, zrozumiałem: mówi prawdę. Właśnie dlatego nadal obraca się w swoich kręgach polityki i biznesu, spokojnie "biurokraczy" w strukturach państwowych, bo nigdy z nikim się nie kłócił. Nie brał udziału w żadnym starciu, zawsze dobroduszny i neutralny. Tacy zwykle nie wchodzą na sam szczyt, ale za to nigdy nie spadają.
– Muszę uciekać – powiedziałem. – Polują na mnie.
Pociąg szarpnął się, pokonując ostatnie metry.
– Uciekaj – powiedział z ulgą Sasza. – Powodzenia! Chętnie bym ci pomógł, ale...
– Miło z twojej strony – powiedziałem. – W takim razie pomożesz.
Wskoczyłem do przedziału, złapałem swoją torbę, podbiegłem do otwartego okna – właśnie wjeżdżaliśmy w cień pod mostkiem przerzuconym nad torami – i wyrzuciłem torbę za okno.
Sasza myślał chyba, że chcę wyskoczyć w ślad za swoimi rzeczami i nawet podszedł do mnie, żeby pomóc; ale ja pociągnąłem hamulec bezpieczeństwa i zmusiłem niemal już przystający pociąg do zatrzymania się z gwałtownym szarpnięciem. Pewnie na głowę Bogu ducha winnego maszynisty sypały się teraz przekleństwa rozbudzonych pasażerów.
– Wyskoczyłem przez okno – oznajmiłem Saszy. – Widziałeś?
Przez kilka sekund Sasza milczał, oparty o ścianę, drapiąc się po płaskim brzuchu. Nie wiedział, kto mnie prześladuje, i to bardzo przeszkadzało mu w podjęciu decyzji. Niby byłem swój, ale czasem trzeba umieć odciąć się od swoich...
Nietrudno było zrozumieć, jakie myśli miotają się teraz w jego głowie. Za tym, żeby mi pomóc, i za tym, żeby mnie zdradzić, przemawiało tyle samo argumentów.
Sasza odwrócił się ode mnie, wychylił przez otwarte okno i ryknął w ciemność:
– Stój, sukinsynu! Stóóóój!
Teraz musiałem działać szybko.
Skoczyłem z powrotem do przedziału, zerknąłem w wąską szczelinę między zasłonkami – chyba nikt nie patrzył – i stanąłem na łóżku.
Wagon sypialny we współczesnym ukraińskim wydaniu niewiele się różni od zwykłego. Brak górnych półek i pewien "face lifting", nic więcej. Półka bagażowa nad drzwiami w przedziale pozostała nietknięta.
I tam właśnie wszedłem, podciągając się ze zręcznością człowieka, któremu pięty parzy oddech ścigającego go drapieżnika.
Miałem niewiele szans. Najgorsze, co może wymyślić uciekinier, to ukrywanie się. Jedynym ratunkiem ściganego jest ucieczka, ukrywanie to tylko zabawa w chowanego.
Ale nawet podczas ucieczki jest czas na manewry.
– Ja cię pod ziemią znajdę! – wrzeszczał Sasza na korytarzu, i muszę przyznać, że brzmiało to bardzo naturalnie. – Złodzieju jeden!
W końcu trzasnęły drzwi wagonu i na korytarzu rozległ się tupot. Było w nim coś miarowego, jednakowego, jak u maszerujących żołnierzy, albo idących po taśmociągu uczniów w "The Wall" Pink Floydów. Mundur jednoczy, nawet, jeśli zostają z niego tylko buty.
Nagle przypomniałem sobie opowiedzianą przez kogoś historię, jak to podczas olimpiady w Moskwie milicjantów na skalę masową przebierano w cywilne ciuchy i wysyłano na patrole. W tym celu zakupiono w bratniej NRD ogromną liczbę garniturów, koszul i krawatów – absolutnie jednakowych. Może dlatego, żeby nikt nie czuł się gorszy. A może w głowach intendentów nie mieściła się myśl, że cywilne ubrania mogą mieć różne fasony. I po ulicach Moskwy zaczęli krążyć parami krótko obcięci młodzieńcy w jednakowych marynarkach. Ponieważ ze stolicy dodatkowo wywieziono na wakacje wszystkie dzieci – żeby nie wyłudzały pamiątek od obcokrajowców – wrażenia zagranicznych gości musiały być koszmarne: Moskwa to miasto pełne przebranych agentów, ponure, nienadające się do życia.

– Co się stało, obywatelu? – dobiegło z korytarza.
Poczułem chłód w piersiach.
Mężczyzna zadał pytanie po rosyjsku, bardzo czysto i bardzo prawidłowo. Pozostawała tylko nieuchwytna nutka, leciutki akcent świadczący o tym, że był tu obcy.
Polowali na mnie nie funkcyjni i nie nasze służby specjalne: pociąg przeczesywali ludzie z Arkanu.
Mogłem tylko mieć nadzieję, że Sasza tego nie zauważy.
– Mój sąsiad z przedziału, sukinkot! – zawołał Sasza z nieco przesadną artykulacją. – Jechaliśmy razem...
Z odgłosów zrozumiałem, że dosłownie wepchnął swojego rozmówcę do przedziału, pozwalając mu się przekonać, że przedział jest pusty, i od razu wyciągnął go, pchnął w stronę okna.
– A to gnida! I jeszcze piwo ze mną pił jak człowiek! Uciekł przez okno, dopiero co! Pewnie mi portfel ukradł... – Usłyszałem szmer, Sasza zajrzał do przedziału, złapał swoją marynarkę i ze zdumieniem zawołał: – Jak to? Portfel na miejscu... Hej, dokąd pan idzie? Pomyliłem się, to nie złodziej...
– Pana współpasażer to szalenie niebezpieczny terrorysta i morderca – odpowiedział mu ktoś. – Niech się pan cieszy, że pan żyje, obywatelu.
Leżałem bez ruchu, ciągle nie wierząc, że przedział nie został przeszukany. Na półce bagażowej pachniało kurzem, środkiem dezynfekcyjnym i, nie wiedzieć czemu, konopiami. Zresztą, czemu się tu dziwić, przecież to pociąg południowy.
Uratowało mnie tylko to, że ścigający byli z Arkanu, z Ziemi-jeden. Ze świata, gdzie wszystko jest bardziej prawidłowe niż u nas. Gdzie obywatele są lojalni i mówią policji szczerą prawdę.
– Hej ty, morderco i terrorysto... – zawołał niepewnie Sasza. – Już poszli.
Zerknąłem na dół i zeskoczyłem na półkę.
W wagonie panował spokój. Pasażerowie chyba wyczuli coś niedobrego, bo jeśli nawet ktoś się obudził, to siedział w przedziale, nie wysuwając nosa.
Sasza ciągle patrzył na mnie z tym samym powątpiewaniem, jakby chciał zapytać: "Czy ja dobrze robię?".
– To na razie – rzuciłem i pochylony pobiegłem do wyjścia z wagonu.
Przedział konduktorów był otwarty. Na peronie rozmawiały, oglądając coś, dwie kobiety. Zerknąłem ze schodów na to, co trzymały w rękach. To było moje zdjęcie. Nie czytałem tekstu pod nim – zeskoczyłem do kobiet i powiedziałem cicho:
– Chcecie żyć?
Starsza skinęła głową i przycisnęła dłonie do twarzy, młodsza otworzyła usta, chyba mając zamiar krzyczeć.
Zacisnąłem na jej ustach dłoń i powiedziałem:
– Chcesz, żeby twoje dzieci nadal bawiły się na podwórku?
Oczy kobiety rozszerzyły się, chyba skamieniała.
– W takim razie nikogo nie widziałyście i niczego nie słyszałyście. – Cofnąłem rękę.
Kobiety milczały.
Spojrzałem w lewo i prawo – pusto. Albo przeczesywali pociąg, albo szukali mnie na bocznicach i wśród wagonów towarowych.
Co sił w nogach pobiegłem w stronę ciemnego budynku dworca.

Siergiej Łukjanienko "Czystopis"; Wydawnictwo: Mag; Tłumaczenie: Ewa Skórska; Format: 115 x 185 mm; Liczba stron: 318; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7480-107-2

Tagi: Siergiej Łukjanienko, Czystopis, Brudnopis, książka, fragment,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany