Mieszkam nad rozlewiskiem od niedawna...

kzarecka

2008-11-28

mieszkam_160Gosia, Paula i Orest - oto bohaterowie zamykającej mazurską trylogię Małgorzaty Kalicińskiej powieści "Miłość nad rozlewiskiem". Co ich łączy? Żeby się dowiedzieć, należy oczywiście zatopić się w książce. Do jakiego świata wprowadzą was dwie narratorki? Z pewnością do pełnego ciepła, poczucia humoru i optymizmu. Dwie poprzednie książki Kalicińskiej cieszyły się ogromną popularnością. Bez dwóch zdań trzecią też to czeka. Przed wami przedsmak powieści - fragment.



Fragment

Dwie Kronikarki

Jakaś całkiem inna ta zima od tych, które pamiętam. Miejskie zimy zresztą są inne od wiejskich, mama mi mówiła — i z tym faktem nie ma polemiki. To trzeba sprawdzić, przeżyć samemu. Tu, u mamy nad rozlewiskiem, zaliczyłam osobiście dwie zimy. Każda inna. Jedna naśnieżona, jakby na pokaz ładna. Taka, aż się prosiła zdobień — lampek, choinki, Bożego Narodzenia, obrzędu. Moja pierwsza Wigilia tu i zima też. Urzekła mnie — białe łąki, biały las, cichy i dostojny, zaciszny — dający znakomite miejsce na zimowe spacery. Raz nawet drzewa pokryła szadź. To dopiero był widok! W Warszawie — nie pamiętam czegoś podobnego, a przecież do parku Paderewskiego chodziłam bardzo często. A ta druga zima, jakaś... skisła, bezśnieżna, szara. Akurat dla Żeromskiego, on by ją opisał! Od świąt nie było właściwie śniegu, a jak już, to mało i zaraz topniał. Lodowate dni były wilgotne, wietrzne i brzydkie. Po nowym roku ścisnął mróz na kilka dni, w lutym też. Bez śniegu to takie ponure i brzydkie, surowe, smutne. I te noce zapadające w środku dnia! Okropność. Jaka będzie ta następna?
Siedzę przy biurku i piszę te moje wspominki znad Rozlewiska. Ależ się nadziało! Całe moje życie wywróciło się do góry nogami. Nie sądziłam, że sobie poradzę z takimi zmianami. Przecież nie planowałam tego, nie dążyłam! Po prostu przyjechałam tu odnaleźć mamę i to, jak efekt motyla, uruchomiło lawinę zdarzeń. Teraz jesteśmy tu dwie kronikarki — ja i Paula. Paula zamieszkała u nas zaraz po... Hola! Po kolei.


O tym, jak tu się zakorzeniłam (w koniecznym skrócie i z małą dywagacją)

Zadomowiłam się tu, na Mazurach. Mama przepisała mi dom nad rozlewiskiem, geranium i psa, i pensjonat... Mieszkam tu teraz, opiekując się Kaśką, niepełnosprawną umysłowo siostrą mamy, a ze mną mieszka Janusz — mój zielonooki dentysta, i czasem Wacuś — jego tatko — sucharek stareńki i miły. Ale on jest tu tylko wtedy, jak "słabuje", a to zdarza mu się coraz częściej. Miewa migotanie przedsionków, to je umiarowiają mu w Olsztynie, w szpitalu, ale czasem też pokasłuje, miewa zasłabnięcia, wtedy swoje mieszkanie, to w Pasymiu obok gabinetu Janusza, zamyka na kłódkę i pomieszkuje u nas, pozwalając się sobą opiekować. Właśnie teraz jest z nami, bo w lutym, jakoś tak pod koniec, znów był w szpitalu. Miał dość groźne zapalenie płuc, bardzo osłabł po nim. Wolimy go mieć na oku, a on chyba też lubi być z nami. Ponad rok temu wykończyłyśmy pensjonat przerobiony ze zwykłej obory. Kilka lat temu, gdyby mi ktoś zasugerował, że będę wiejską oborę przebudowywać na hotelik, i to własny, odesłałabym go na odwyk albo kazała wziąć coś na przywrócenie trzeźwości myślenia. Byłam copywriterką, szefową działu, kobietą reklamy w markowych kostiumach i na obcasach... ale nie budowlańcem i hotelarką! Byłam też skwaszoną żoną, niespełnioną i na pół zwiędłą. A tu... Zmiany, zmiany, zmiany!
Pensjonat piękny jest i już drugi sezon daje nam dochód! A w zeszłym roku, jeszcze późną jesienią miałam gości, bo pogoda była piękna, i okazjonalnie, aż do listopada wpadali grzybiarze, rybacy, zaprzyjaźnieni fotografowie. Ostatni byli jacyś filmowcy szukający obiektów do realizowania filmu. W pensjonacie, w kuchni pomaga mi Ania Wrona. Matka zmarłej tragicznie Karolinki. Wrona straciła ją, bo sama była pijana. Dzisiaj nie pije, jest zapracowana, milcząca i surowa. Ja i mama pomagałyśmy jej dojść do siebie, aż w końcu zaproponowałyśmy pracę sezonową. Lżej mi. Ona jest zaradna i obrotna. Gdy w pensjonacie jest ona, mama i Kaśka, ja mogę poświęcić się swojej nowej pasji. Podpisałam umowę z wydawnictwem na pisanie dla dzieciaków. Lekko mi idą opowiadanka, a ostatnio nawet napisałam wierszem całą historyjkę biurka, które uciekło do lasu. Zimą pensjonat stoi pusty. Wtedy Janusz ma mnie trochę więcej dla siebie, częściej wyjeżdżamy do Olsztyna, Trójmiasta albo do Krakowa. Do Warszawy jeżdżę sama, Janusz się wykręca, że źle się czuje na warszawskich ulicach. Prawda jest taka, że się nie dogaduje z Konradem, moim byłym mężem, i nie ma w tym niczego dziwnego. Nie lubią się i już.


Skąd się wzięłam nad rozlewiskiem

Mam na imię Paula.
Każdy powinien teraz wznieść oczy do nieba i sarknąć: "I co z tego?". Nic. Jakoś trzeba zacząć, bo i ja postanowiłam spisać to, co się wokół mnie dzieje. Mieszkam teraz u Gosi na wsi, więc obie piszemy historię Domu nad Rozlewiskiem. Gosia miała łatwiej, bo jej to pisanie, tak po prostu — wyszło. W ogóle, jej życie jest akurat do takiej opowieści. To historia kobiety w średnim wieku, która odnalazła szczęście koło pięćdziesiątki, na mazurskiej wsi.
A ja? Jak ja mam kontynuować, skoro jestem młodsza, z gruntu — inna, i mieszkam nad rozlewiskiem od niedawna? Dotąd mieszkałam w Warszawie, kończyłam ASP, więc co ja mogę powiedzieć o życiu? Kilka wyjazdów, lekko zwichrowane życie... Gosia powiedziała mi, że powinnam wszystko opisać, bo to jest szalenie terapeutyczne i wtedy widzi się życie z odpowiedniej perspektywy. Może...? Właśnie skończyłam studia. Za sobą mam przedszkole, szkołę podstawową i liceum. Co ja przeżyłam? Leżakowanie, którego nienawidziłam? Apel, na którym zostałam postawiona przed całą podstawówką, bo przykręciłam wkrętami fizykowi buty do podłogi? Liceum, w którym urządziłam aferę białymi kaloszami? Studia nudnawe i bez wystrzałów? No co? Co ja takiego mam do opisania?

***

Mail od Mańki:
Paula, szkoda, że Cię tu nie ma! Siedzimy w knajpie z internetem, stąd mój mail. Dają tu boską mieszankę — wino z rumem i sokiem z ananasa. Lepsze od sangrii. Gramy z jakąś niewymowną pasją. Idzie nam świetnie i nawet koledzy z Krakowa kiwają przyjaźnie głowami. To do wczoraj. Wieczorem zrobiła się Aura. Zagraliśmy wszyscy — tu w tej knajpie. Nie masz pojęcia, jaki klimat! Adaś dał popis klarnetu na żydowską nutę i krakusy zaprosili nas do swojej zaprzyjaźnionej knajpki na krakowskim Kazimierzu. Czujesz?!
Trochę padam ze zmęczenia, ale odeśpię w Warszawie. Co u Was? U Ciebie? Zaniedbałam Cię. Przyjadę. Obiecuję. Pa!

Mail do Mani:
Mania, nie chce mi się pisać. Zwiechę mam. Wprowadził się do nas rzeźbiarz z Białorusi, znajomy tych z tartaku. Orest ma na imię. Dziwnie — prawda? Jest średniego wzrostu, mocno zbudowany, klatę ma jak sportowiec. Jasnowłosy, choć krótko ostrzyżony. Ma jakieś trzydzieści parę lat. Mocne, męskie rysy. Oczy niebieskie i dość miłe, nienachalne usposobienie. Ma zlecenie na ołtarz w drewnie. Właściwie, mało mnie obchodzi. Tak sobie piszę, żebyś wiedziała. Muszę ci powiedzieć, że życie to nie jest sprawiedliwe. Zerwałam z Majem, ale olewam to. Tak mi jakoś... Pa.

Oni tam sobie grają i weselą się, a w moim brzuchu rośnie Obcy i zawalam przez niego życie... Kiedy powiedziałam to Gosi, zabrała mnie po południu na spacer, nad rozlewisko. Szłyśmy trawiastą ścieżką wśród poletek ziół do kładki. Nie moralizowała, tylko głaskała mnie i uśmiechała się, powtarzając, że "wszystko się ułoży". Szczerze mówiąc, chciałam ją udusić za tę świętoszkowatość, ale wtedy właśnie powiedziała:
— Popatrz. Tam za tym badylem. Widzisz? To coś, to gęsiak naszych łabędzi. Maluch. O, a tam następne... Wiesz, Paula, że nawet babcia Basia nie wie, jak długo one tu gniazdują? Wiele lat. Łabędzie są sobie nieziemsko wierne. Mają partnera na całe życie. Wspierają się, przylatują wiosną i razem odbudowują, remontują swoje gniazdo. Potem się kochają, składają jajka i gniazdują. On i ona karmią te swoje gęsiaki-łabędziaki i czują się spełnieni dopiero wtedy, kiedy młode zaczynają latać. Właściwie na tym polega cud życia. Budować coś razem, żyć razem i odchować dzieci razem. Wiosną zaczynają od nowa. Chyba tylko to się liczy w kosmosie. Miłość, dzieci, budowanie... Spełniasz się. Sama — ja wiem, to smutne. W tobie kiełkuje wynik waszej szaleńczej miłości. Twojej i Jeana. Coś się musiało stać takiego w wyższym rozumieniu tego słowa, że tak was pchnęło ku sobie i że z tego jest dziecko. Widocznie taki był boski plan. Może to nadzwyczajne geny?

Małgorzata Kalicińska "Miłość nad rozlewiskiem"; Wydawnictwo: Zysk i S-ka; Format: 155 x 235 mm; Liczba stron: 350; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7506-266-3

Tagi: Małgorzata Kalicińska, Miłość nad rozlewiskiem, książka, fragment,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany