Pooddychać jodem i cmentarzem

kzarecka

2009-02-09

pooddycha263_jodem_160Jarosław Pater. Skąd znamy te personalia? "Aleja samobójców", czyli książka napisana przez Marka Krajewskiego i Mariusza Czubaja. To właśnie tam poznaliśmy losy wspomnianego wyżej nadkomisarza. "Róże cmentarne" to kolejna część z cyklu kryminalnego Krajewskiego i Czubaja. Tym razem Pater będzie musiał opuścić Trójmiasto i rozwiązać zagadkę seryjnego zabójcy. Pierwsza powieść zebrała wiele pozytywnych recenzji, czy z drugą będzie podobnie? Sądzę, że tak. Świat zwraca ci to, co sam mu dasz...



O książce - Nadkomisarz Jarosław Pater przygotowuje się do wakacyjnego wyjazdu z atrakcyjną kobietą, kiedy dostaje wezwanie do zbadania dziwnej sprawy: W tartaku pod Wejherowem znaleziono zmumifikowane zwłoki nieznanego mężczyzny. Co gorsza, równocześnie okazuje się, że nad morzem przebywa najprawdopodobniej seryjny morderca, który powtarza zbrodnie sprzed lat. Po ostatnim zabójstwie napisał do policji, że jedzie "pooddychać jodem"…
Pater rozpoczyna śledztwo, w którym przyjdzie mu opuścić rodzinne Trójmiasto i odnaleźć się w układach i układzikach rządzących małymi miejscowościami wypoczynkowymi. Zapracowany nadkomisarz musi zwodzić obietnicami rozdrażnioną towarzyszkę. Okazuje się bowiem, że odkryta właśnie zbrodnia przypomina zabójstwo, którego sprawcy nie zatrzymał kilka lat temu. Czy tatuaż, który miały wszystkie ofiary, będzie kluczem do rozwiązania tej zagadki?

Fragment

Świat zwraca ci to, co sam mu dasz. Nadkomisarz wpatrywał się bezradnie w toyotę, która zakaszlała, jakby wydawała ostatnie tchnienie, a następnie rozkraczyła się na środku ulicy.
"Może powinienem być trochę milszy dla tej dziewczyny w biurze podróży" pomyślał Pater. A później przypomniał sobie wyświetlacz telefonu, napis: "Żarówa", i przysłowie, że nieszczęścia lubią chodzić parami. Miał złe przeczucia, a zarazem wiedział, że jest sam sobie winien. Tak. Może powinien być lepszy dla świata, i wtedy świat byłby łaskawszy dla niego.
Zostawił samochód na poboczu niedaleko redakcji "Dziennika Bałtyckiego". Na klawiaturze telefonu wystukał numer znajomego mechanika. Umówili się, że Pater zostawi kluczyki do toyoty w komendzie. Ostatni kilometr do Komendy Wojewódzkiej pokonał pieszo.
Nie spieszył się. Zatrzymał się przy witrynie prezentującej pierwsze strony gazety z Wybrzeża. Przypatrywał się tytułom i zdjęciom, jakby widział je pierwszy raz w życiu. Śmierć Józefa Stalina. Porozumienia sierpniowe komunistów z "Solidarnością". Wizyta papieża na Westerplatte w 1987 roku. Triumf Lecha Wałęsy w wyborach prezydenckich. Katastrofa promu "Heweliusz".
W gabinecie Cichowskiego pragnął znaleźć się jak najpóźniej. Wszedł do baru "Istambuł" i zjadł kebaba. Po raz pierwszy od wielu lat patrzył na Gdańsk jak na obce miasto. Tak jakby przybył w to miejsce z daleka. Na przykład z greckich wysp. W oddali mignęła mu wojewódzka biblioteka. Przypomniał sobie, że kilka lat temu podczas remontu znaleziono w tym budynku, który w czasie wojny był szpitalem, zamurowane zwłoki. Tożsamości mężczyzny pogrzebanego dziesiątki lat temu nie udało się ustalić. Nagle wrócił myślami do ufoludka z tartaku. I poczuł się tak, jakby nigdy nie opuszczał Wybrzeża i nigdy nie miał już tego zrobić.
W przejściu podziemnym, prowadzącym wprost na teren komendy, spojrzał na graffiti przedstawiające parę w namiętnym pocałunku. Minął ponury gmach z ciemnoczerwonej cegły, należący do ABW i kojarzący się z kazamatami. Schody komendy ozdobione były betonowymi kulami, które Wielochowi zawsze przypominały kształt głowy naczelnika Cichowskiego.
Pater wszedł do sekretariatu szefa i spojrzał na panią Marzenkę, sekretarkę, która słynęła ze swoich min, jakimi opisywała wchodzącym aktualny nastrój szefa. Widząc Patera, pani Marzenka podniosła w górę oczy, odsłoniła zęby, a kąciki jej warg zjechały ku brodzie. Miało to chyba znaczyć: "Stary jest wściekły i zdumiony". Nadkomisarz prychnął pogardliwie. Był zdania, że nawet kobiety występujące w filmach porno mają więcej talentu aktorskiego niż sekretarka szefa. Bez pukania wszedł do gabinetu Cichowskiego i głośno – zbyt głośno! – wyrzucił z siebie słowa powitania.
Nikt na nie nie zareagował. Żarówa wydawał pani Marzence przez starożytny interkom polecenie pełnej blokady swojego gabinetu. Jakaś tęga kobieta w wyciągniętym T-shircie biła opuszkami po klawiszach potężnego telefonu komórkowego. Szczupły szpakowaty mężczyzna z bródką à la Jerzy Dudek przeglądał leżące przed nim zadrukowane kartki. Sześćdziesięcioletni – chyba farbowany – brunet pił gorącą herbatę z lekkim świstem. Pater stanął zdumiony. Ludzi tych widział po raz pierwszy w życiu.
– Siadaj, Jarek – mruknął Cichowski. – Kawa? Herbata?
Pater usiadł. Przypomniał sobie smak "Ekspresowej" w woreczkach i cienkiej kawy, po której musiał wydłubywać sobie z zębów kawałki zmielonych ziaren.
– Dziękuję – odparł – za kawę i za herbatę. Czy mógłbym prosić o szklankę wody? – Cichowski posunął w jego stronę kubek z napisem "Kochaj swoją policję" i potężną czaszką odruchowo wskazał plastikową butlę, która spoczywała w wysokim drewnianym stojaku.
Pater nalał sobie wody, lecz jej nie wypił. Brunatna obwódka w niedomytym kubku pomogła mu skutecznie na pragnienie. Wpatrywał się w nią uparcie, prawie nie słysząc, jak komendant przedstawiał zebranym jego osobę. Dotarł do niego jednak komplement: "mój najlepszy oficer śledczy". Następnie Cichowski krótko przedstawił zebranych.
– Pani profesor Artemida Prociw-Bury jest językoznawcą z Uniwersytetu Gdańskiego, pan komisarz Jacek Aleksandrowski jest panu chyba znany, a pan nadkomisarz Zygfryd Marks jest policyjnym psychologiem z Komendy Głównej.
W głowie Patera zapanował mętlik. Poczuł coś w rodzaju przesytu. Artemida Prociw-Bury, Zygfryd Marks... "Za dużo tych osobliwych nazwisk naraz", pomyślał. Spojrzał najpierw na krótko ostrzyżoną siwą panią profesor. Wyciągnięty i sprany T-shirt mocno kontrastował z modnymi okularami o potężnych oprawkach, które zasłaniały jej pół twarzy. Spod spódnicy wystawały stopy w sandałach i w kraciastych podkolanówkach. Zygfryd Marks spojrzał na Patera z powagą spod farbowanych na czarno brwi, na które składały się liczne, długie i poskręcane włosy. Pater odwrócił się do Jacka Aleksandrowskiego i już miał zapytać, gdzie i kiedy się poznali, kiedy ten uprzedził jego pytanie.
– Jestem członkiem kolegium redakcyjnego "Przeglądu Policyjnego". – Musnął swoją bródkę kciukiem i palcem wskazującym. – A pan kiedyś opublikował u nas swój artykuł... Ale w realu widzimy się po raz pierwszy.

Marek Krajewski, Mariusz Czubaj "Róże cmentarne"; Wydawnictwo: W.A.B.; Format: 123 x 195 mm; Liczba stron: 320; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7414-551-0

KaHa

Kup książkę

Tagi: Marek Krajewski, Mariusz Czubaj, Róże cmentarne, fragment, książka,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany