Śmierć i... podatki

kzarecka

2009-04-14

346mier263_i_podatki_160Podobno na tym świecie pewne są tylko: śmierć i podatki. Urząd skarbowy to instytucja, za którą mało kto przepada. A są tacy, którzy muszą tam zaglądać przynajmniej raz w miesiącu (uwierzcie na słowo - to prawda). Człowiek wypełnia mnóstwo druków, wpłaca przeróżne kwoty na przeróżne konta urzędu, później przychodzi rozliczenie roczne (Niebo dla człowieka, który wymyślił programy do rozliczeń!), po którym można płakać i trzeba brać pożyczki, by wpłacić kolejną kwotę, a na samym końcu skarbówka wzywa, bo okazuje się, że... coś jest nie tak. Oszaleć można! Ludzie boją się podatków. Istoty inne niż ludzie też. Poznajcie skarbówkę upiorów. Poznajcie "Podatek" Mileny Wójtowicz.


O książce - "Podatek" niezapłacony? Dajemy Ci drugą szansę... Pewne na tym świecie są tylko śmierć i podatki. Po doświadczeniach z Magicznym Urzędem Skarbowym niektóre upiory mówią, że śmierć nie jest taka najgorsza… Nieważne, czyś Smokiem Wawelskim, upiorem Białej Damy, szanowanym arcymagiem na stanowisku czy prostym wilkołakiem z pobliskiego lasu – magiczny podatek liniowy cię nie ominie. Tak jak i jego poborcy. A skoro mowa o Smoku, zdaje się, że zalega za kilka lat…

Fragment

– Żaby mówią, że lans to podstawa – oznajmił wodnik Ślipiak, naciągając mocniej na twarz kaptur od bluzy. Strojem nie wyróżniał się specjalnie spośród siedzących przy stolikach ludzi. No, może tylko miał pewne braki w zakresie wzrostu.
Nie miało to zresztą znaczenia, bo mało kto zwracał uwagę na bliźnich. Większość klientów niedawno otwartego centrum handlowego skupiała się na sklepach albo jedzeniu nabytym w jednym ze znajdujących się na najwyższym piętrze barów. Ślipiak właśnie tam siedział, rozparty na niewygodnej pseudokanapie, nad ogromną kanapką "ze wszystkim". Naprzeciw niego, na zgrabnych i o wiele wygodniejszych od kanapy krzesłach siedzieli Jens i Monika, poborcy podatkowi. Oboje ubrani byli w niebieskie dżinsy. Dziewczyna miała czarny żakiet z wpiętą maleńką stokrotką, mężczyzna czarną marynarkę. Już z daleka czuć ich było Skarbówką, ale taką, z którą przeciętny człowiek z rzadka miał do czynienia. Rozmówcy wodnika pracowali dla tego DRUGIEGO Urzędu Skarbowego, i zamiast VAT-u, CIT-u i tym podobnych, zajmowali się pobieraniem podatków od magii. Swego czasu Ślipiak pracował z nimi. Tworzyli całkiem zgrany zespół: rusałka, mag i wodnik. Nie było na nich mocnych. Jednak kariera urzędnicza okazała się niewystarczająca dla bujnej osobowości Ślipiaka. Także dla ambicji, które z kolei posiadały jego żaby. Z żabami był lekki problem. Każdy szanujący się wodnik powinien mieć żaby. Fakt. Ślipiaka długo nie było na nie stać, a kiedy wreszcie załapał fuchę w Urzędzie i zaczął obrastać w piórka, udało mu się zdobyć dwie. Tylko dwie... Ech, krążyły opowieści o chórkach żab kumkających wieczorami w wodniczych stawach. Ślipiak niekiedy zastanawiał się, jak wodniki dawały sobie radę z całym chórkiem. On miał tylko dwie i problemów od cholery, albo więcej. Jego żaby miały wizję, a nawet wizję tego, jaki powinien być idealny wodnik. I Ślipiaka siłą, a niekiedy pochlebstwem, skłaniały do uwierzenia, że jest prawie, ale to prawie ideałem. Tycio, tyciuteńko mu brakuje. I gdyby tylko... To "gdyby tylko" okazało się całkiem spore i doprowadziło skromnego wodnika ze Skarbówki do pozycji wschodzącej gwiazdy hiphopu. Yo!
– I z powodu lansu nie mogliśmy pójść do normalnej knajpy? – skrzywił się Jens. Jak dla niego, miejsce nie było wystarczająco snobistyczne. Spod zmarszczonych brwi rozglądał się wokoło, gładząc starannie przystrzyżoną brodę.
Monika nie wydawała się mieć takich obiekcji. Rybny fast food był wszystkim, czego jej było potrzeba do szczęścia. Oczywiście, w oczach ortodoksów, rusałka wcinająca krążki z kalmarów mogłaby zahaczać o kanibalizm, ale... kto by się tam przejmował.

– Żaby mówią, że mam się lansić – powtórzył Ślipiak.

– A właśnie, gdzie one są? – zainteresowała się Monika.

– Na zakupach. Mówią, że imidż to podstawa.
– A myślałem, że lans... – mruknął pod nosem mag, za co zarobił od rusałki kopniaka pod stołem. Monika zawsze była zdania, że w burzliwy związek żab i wodnika nie należy się mieszać, bo już oni sami sobie poradzą. Jak na razie, radzili sobie dobrze, w każdym razie na polu twórczo-biznesowym. Ślipiak, z towarzyszeniem wiernego, zazdrosnego i zarządzającego przedsięwzięciem chórku, nagrał już dwie płyty, dał kilkadziesiąt koncertów, zakręcił się nawet w telewizji przy jednym z misyjnych widowisk pt. "odgrzejmy stare przeboje", a także spędził dwa miesiące na angielskim zmywaku, zostawiając w kraju zszokowane jego buntem żaby i kilka zerwanych kontraktów. Bunt skończył się raz-dwa, ledwo żaby poleciały na Wyspy jednać się ze swoim gwiazdorem. Godzenie się było ponoć wyjątkowo łzawe i zaowocowało trasą koncertową po – tak zwanym – siedemnastym województwie. Trasa się skończyła, żaby gotowe były znowu się lansić na ojczystej ziemi, a Ślipiak, lekko zmęczony, z nostalgią wspominał beztroski czas pracy w Urzędzie. Magowie, mafia, demony, wampiry... Luzik, normalnie luzik. Ledwo postawił stopę na Okęciu, już dzwonił do starych druhów. Zaraz potem gnał do Lublina, by spotkać się z nimi na starych śmieciach. Na nowych śmieciach właściwie, bo w centrum handlowym jeszcze nigdy nie był. Żaby też nie. I właśnie to nadrabiały. Od dwóch godzin odbywały wycieczkę krajoznawczą po sklepach, a Ślipiak wylewał żale... tfu, opowiadał, co słychać, Monice i Jensowi.

Milena Wójtowicz "Podatek"; Wydawnictwo: Fabryka Słów; Format: 125 x 195 mm; Liczba stron: 320; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7574-078-3

KaHa

Tagi: Milena Wójtowicz, Podatek, książka, fragment, urząd skarbowy,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany