Wiedeński high life - Jakobe Mansztajn

aprzegaliński

2009-11-02

high_life_160_01Życie to śmiertelnie niebezpieczny żart – zdaje się mówić Jakobe Mansztajn w debiutanckim tomiku "Wiedeński high life". Prowadzi nas w świat mnożących się pytań, nieustannego, przedśmiertnego reisefieber, onirycznych zapisków. Autor uporczywie szuka własnego języka.




"To miała być przygoda, a jest prawie westerplatte". Przygoda z życiem – w wydaniu 27-letniego sopockiego poety - zaczyna się z pozoru niewinnie, gdy towarzyszą nam "koledzy z podwórka nieśmiertelnośc" (tytuł pierwszej części tomiku). Kapsle, piaskownica, carmeny, pomarańczowe oranżady w proszku. Mansztajn porównuje dorastanie do wchodzenia do wody - rzeczywistość z jego punktu widzenia permanentnie traci ostrość. By opisać zagubienie bohatera najpierw próbuje przywołać czasy, gdy "koniec dnia był daleki, a dzieci dzieciom podstawiają haki".

Cień śmierci zawsze jest obecny w tych wierszach – "przewija się wzdłuż jak taśma wideo na funkcji slow motion". Koledzy z dzieciństwa odchodzą na zawsze, wchłania ich nieznany żywioł i trzeba ich żegnać, jak w wierszu "Ziemia Marcina". To bardzo plastyczny opis, zręcznie utkany oszczędnymi środkami:


"przyszliśmy tutaj, aby zapłakać, obejrzeć jak ziemia

pożera marcina: oczom się nie śni, ten grób jest głęboki

na dwa i pół metra (prawdziwy kolos wśród dziur)

i trumna, co błyska, jeszcze się błyska w czerwono-


czarnym słońcu, nad trumną dym, który ocala, i ksiądz,

któremu się śni; pod trumną wielki, pusty brzuch

chrząka niecierpliwie. wołamy: liryczne jest to jabłko,

co wypluwa pestki szczodrze, liryczna jest ta ziemia"


W krótkich, pozbawionych na szczęście patosu historiach autor powołuje do życia Siwego, który zamiast w Boga wierzy w autobusy niskopodłogowe i szwenda się po nieprzychylnym, śmiercionośnym mieście. Po dzieciństwie przyszedł czas na gorzką inicjację "w tczewie", pierwszy pogrzeb, pierwsze porażki rzekomej dorosłości. Bohater zaczyna mieć kryzys tożsamości – "nie ma go już ani nigdzie", gubi wszystkie współrzędne.

W "Poczytalni" w TVP Kultura porównywano debiutanta do Świetlickiego, sam autor na blogu odżegnuje się od tych porównań. Jest coś jednak na rzeczy: mamy 49. wiersz, mamy "marcina" osaczonego przez śmierć i frazy nawiązujące do twórczości autora "49 wierszy o wódce i papierosach". W jednym wierszu nawiązuje do Tkaczyszyna-Dyckiego ("listopad już, panie, ja nie mam czapki"), z którym łączy go fascynacja śmiercią. Ale który z poetów nie krąży wokół tych tematów? Zarzuty dotyczące stylistycznego epigonizmu są jednak chybione - Mansztajn stara się unikać kalek językowych. Bohater wierszy jest wyobcowanym outsiderem, przeżywającym "niewielkie, choć doszczętne tragedie", ale to jeszcze nie powód, by doszukiwać się wtórności, manieryzmu. Autor dogłębnie analizuje i rozkłada na części pierwsze język, którym tuszujemy to, co przemilczane. Potoczne sformułowania, język znudzonych młodych włóczęgów miesza się z oryginalnymi, poetyckimi obserwacjami, co daje unikalny miszmasz.

"Źle się śni" w tych wierszach, panuje tu "czas, kiedy wszystko idzie na wojnę" a nad nami "puste, dogodne niebo". Autor na zdjęciu mruży oczy z lekkim grymasem zmieszania, co współbrzmi z wersami: "poszedłbyś do domu, ale nie wiesz w którą (…) wiesz, że już nie pokochasz miasta" (Kondukt III). Mnie osobiście bliski jest bohater tych wierszy, taki trochę "w półśnie", szczególnie, gdy bezpretensjonalnie opisuje pustkę między ludźmi, śmierć kolegi, "stracone miejsca" z przeszłości. Mansztajn nie zawsze ma coś ważnego do powiedzenia, nie wszystkie wiersze zostają w pamięci, natomiast warto docenić próbę zmierzenia się z najtrudniejszymi tematami, gdy zwykłe metafory nie wystarczają, by opisać np. "gorączkę przed rozstaniem" czy karykaturalną rzeczywistość (symboliczny "różowy króliczek duracell", tytuł trzeciej części książki). Ważne są szczegóły, które widzimy oczami bohatera – "gołębie na dworcu gdańskim, postery dawnych bohaterów zwinięte w rolkę". Przecież te wszystkie małe sprawy w okamgnieniu stają się dramatem, mówią o nas samych. Mówią, gdy my milczymy.

Gdy w wierszu "Zniknięcie" czytamy: "Upewnić się, że to czym bolisz, ten mały kamień między palcami w bucie, to wciąż nagroda", czuć, że mamy do czynienia z poezją bardzo osobistą, nieefekciarską, może wsobną i zapisaną w nieco monotonnej tonacji, ale jednak mówiącą swoim własnym językiem. To jest tak jakby ktoś cicho, w samotności mówił do osoby, której już nie ma, zbierając resztki słów, sklejając mały koślawy świat z odpadów, które są pod ręką.

I to jest właśnie "high life"… pod kioskiem, gdy ssiesz z kolegami dropsy, a potem, wieczorem czujesz gorycz na końcu języka.

Jakobe Mansztajn "Wiedeński high life"; Wydawnictwo: Portret; ISBN: 978-83-60477-19-9

Adam Przegaliński

Tagi: Wiedeński high life, Jakobe Mansztajn,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany