Teraz przyszedł czas na Korolewa!

kzarecka

2010-02-23

swietokradcy_160Od 1 marca będzie można kupić książkę, która wzbudziła entuzjastyczne reakcje na całym świecie (do wykupienia praw rzuciło się wielu wydawców; Brytyjczycy dali zaliczkę z cyfrą mającą sześć zer). Kupić ją będzie można oczywiście w Polsce, przełożoną na nasz język. Przejdźmy jednak do sedna: "Świętokradcy", William Ryan. To najważniejsze. A jakieś szczegóły? Proszę bardzo - to pierwsza część z cyklu o przygodach kapitana Korolewa, który w Moskwie lat '30-tych stara się rozwikłać śmiertelne zagadki. Czy powieść nas zmrozi, sprawi, że na karku staną włosy? Zobaczymy.


O książce - Moskwa, rok 1936. W cerkwi, na stadionie i w katedrze zostają odnalezione zmasakrowane ciała. Świadkowie zapamiętali emkę, samochód zarezerwowany dla władz NKWD. Trop wiedzie kapitana Korolewa przez mroczne zaułki i knajpy. Każe zbratać się z artystami i handlarzami dzieł sztuki. Prowadzi na dno moskiewskiego półświatka. Zmusza do poznania twardych reguł bandyckiego etosu. W imię jakiej tajemnicy kilkoro ludzi zostało skatowanych na śmierć? Nad śledztwem Korolewa zbierają się chmury. Prawda okazuje się ponura jak wizyta w podziemiach Łubianki i okrutna niczym rosyjska zima…

Fragment

Taki scenariusz przesłuchania był dla niego najprzyjemniejszy. Jednak na każdą trajkoczącą przekupkę przypadał jeden głaz – a ta dziewczyna była twarda jak granit. Wszystko, czego spróbował, zawiodło. Gdyby miał więcej czasu, pewnie wymyśliłby na nią jakiś skuteczny sposób, jednak otrzymał do swojej dyspozycji zaledwie dwie godziny. Dwie godziny, by złamać taki umysł? Silny, zamknięty niczym metalowa skrytka? Nie miał najmniejszych szans. Będą z tego pewnie niezadowoleni, ale cóż, ostrzegał ich przecież, czego więc się spodziewali? Gdyby mógł ją najpierw trochę zmiękczyć – kilkoma bezsennymi nocami na przemian w lodowatej i dusznej celi, w kompletnych ciemnościach, zupełnej ciszy – wtedy pewnie by się mu udało. Gdyby miał więcej czasu i odpowiednie narzędzia, wyciągnąłby od niej informacje, których istnienia w swoim umyśle nawet nie podejrzewała, lecz on nie dysponował niczym poza skórzanym fartuchem, parą rękawic i kilkoma godzinami na tyłach jakiejś cerkwi. To również mu nie odpowiadało. Co prawda miał pozwolenie, by tu przebywać – i to, można by rzec, pochodzące od najwyższej władzy – lecz mimo to trudno byłoby mu się wytłumaczyć, gdyby ktoś go tutaj nakrył, w kałuży jej krwi, która zebrała się pod ołtarzem. Każdy w takiej sytuacji pomyślałby, że ma do czynienia z szaleńcem. Oddech dziewczyny ponownie zwolnił, a on przyjrzał się efektom swojej pracy. Jej oczy: dwie wielkie czarne tęczówki zatopione w migdałowatym kształcie, pogodziły się z cierpieniem, jakie stało się jej udziałem. Błyszczące w nich światło powoli gasło. Nie udało mu się dostrzec strachu w oczach dziewczyny. Nie był tym zaskoczony: w pewnym momencie wszyscy przekraczali granicę strachu, a nawet bólu, i jedynie szatan mógł ich przeciągnąć z powrotem. Pochylił się nad nią jeszcze bardziej – lubił sobie wyobrażać, że pewnego dnia uda mu się zobaczyć w czyichś oczach obraz tego, co znajduje się po drugiej stronie. Ona powinna już to widzieć, a on zastanawiał się, jak tam jest. Przyglądał się jej w napięciu, nie zauważył jednak niczego szczególnego. Wzrok dziewczyny zdawał się koncentrować na wymalowanym na suficie wizerunku świętych w niebiosach, i może rzeczywiście nie widziała niczego poza tym symbolicznym obrazem życia po śmierci. Przesunął głowę, by zasłonić jej widok, lecz jej oczy przeszyły go na wylot. Dzięki temu, że znalazł się tak blisko niej, odór krwi i ekskrementów stał się mniej przytłaczający. W powietrzu nadal unosił się mdły, wilgotny zapach świeżej krwi, ale teraz był w stanie wyczuć również woń mydła oraz mokrych włosów i coś w tej mieszance przypominało mu zapach śpiącego dziecka. Pamiętał go z czasów tuż po narodzinach swojego syna, podobnie jak ciepłe rozkoszne uczucie, które wypełniało mu wówczas serce. Zastanawiał się, gdzie udało jej się kupić mydło – w zwykłych sklepach było go jak na lekarstwo. Można je było zdobyć, mając odpowiednie znajomości lub obcą walutę, ale i tak nie było to łatwe. Przez moment zastanawiał się nad tą zagadką, aż wreszcie przypomniał sobie, że najprawdopodobniej przywiozła je ze sobą. Amerykańskie mydło.
Wszystko się zgadzało. Pokręcił głową z dezaprobatą.
Odsunął się i przyjrzał dziewczynie raz jeszcze. Współczucie, jakie pojawiło się w jego sercu, było dla niego zaskoczeniem. Łzy zmyły z policzków część krwi i teraz, gdy delikatne kobiece nozdrza rozszerzały się nieznacznie, kiedy wciągała powietrze, wyglądała naprawdę pięknie. Wstrzymał na chwilę oddech, w irracjonalnej obawie, że wydychane przez niego powietrze może zamglić bezkres jej spojrzenia. Przełknął ślinę i postanowił odsunąć emocje na bok. Nie było czasu na roztkliwianie się nad sobą. Od samego początku wpajano mu, jak niebezpieczne i brzemienne w skutki może być okazywanie współczucia. Musiał ją ocucić, podjąć ostatni wysiłek. Przyłożył palec do jej szyi: puls był ledwie wyczuwalny. Wstał i sięgnął po sole trzeźwiące. Na butelce widniały ślady krwi – używał ich już dwukrotnie – i jakaś jego część zapragnęła zostawić dziewczynę w spokoju, lecz miał zadanie do wykonania. Choć istniał tylko cień szansy, że mu coś powie, musiał spróbować. Wyjął korek i przyciągnąwszy głowę kobiety, umieścił buteleczkę pod jej nosem. Głowa drgnęła nieznacznie. Z początku wydawało się, że sole nie zadziałały, lecz kiedy odkładał buteleczkę na miejsce, zauważył, iż dziewczyna śledzi jego ruchy. Odniósł również wrażenie, że próbuje mu coś powiedzieć. Podniósł nóż i przejechał ostrzem wzdłuż jej policzka, tnąc równocześnie skórę oraz materiał, usiłując jak najszybciej pozbyć się knebla. Gdy wysunął materiał z ust dziewczyny, zakasłała, a krew osiadła na jej białych zębach. Dopiero teraz zauważył, jak cienkie i sine były jej wargi. Wysiłek wiele ją kosztował, oddech gwałtownie przyspieszył, jednak po chwili uspokoiła się nieco, przełknęła ślinę i skupiła na nim spojrzenie. Przesunął nieznacznie głowę, by lepiej usłyszeć to, co chciała mu powiedzieć, nie tracąc z nią kontaktu wzrokowego. Wyszeptała kilka słów, których nie był w stanie zrozumieć. Pokręcił głową i pochylił w jej kierunku, czekając, aż powtórzy. Zaczerpnęła głęboki oddech, ani na moment nie spuszczając go z oczu.
– Wybaczam ci – powiedziała, i zabrzmiało to niemal jak drwina.

William Ryan "Świętokradcy"; Wydawnictwo: Otwarte; Tłumaczenie: Grażyna Smosna; Format: 136 x 205 mm; Liczba stron: 368; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7515-082-7

KaHa

Księgarnia Selkar

Tagi: kryminał retro, Moskwa,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany