Wampir z M-3, Andrzej Pilipiuk znowu zaskoczy

kzarecka

2010-12-23

wampir_z_m3_160A więc twierdzicie Obywatelu, że wampiry istnieją? Niby kraj socjalistyczny, ateizm w modzie, a tu taka wtopa. I jak tu się krzyżem odwijać? Jak wodą, tfu, święconą chlapać? A czosnek tylko granulowany i z importu z bratniej Czechosłowacji! Mnie wystarczył tylko ten fragment, by na twarzy pojawił się uśmiech, a w głowie przekonanie, że Andrzej Pilipiuk kolejny raz rozkłada na łopatki. "Wampir z M-3" pojawi się dopiero w nowym roku, który - tu na pocieszenie - zbliża się do nas wszystkich w dość szybkim tempie. Cieszymy się? Cieszymy! Ruszymy z posad bryłę świata, dziś niczym, jutro wszystkim my!



O książce - Wyklęty powstań ludu ziemi, powstańcie których dręczy głód... Myśl nowa blaski promiennymi, dziś wiedzie nas na bój, na trud. Być wampirem w PRL to nie przelewki. W społeczeństwie bezklasowym trudno tytułować się hrabią. Płaszcz i smoking nosi albo kelner, albo iluzjonista, a krew obywateli Rzeczpospolitej Ludowej ma posmak deficytu i reglamentacji. Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata, przed ciosem niechaj tyran drży... Ale nie czas, by kąsać zblazowanych arystokratów w zacisznych buduarach. Prawdziwy walor odżywczy ma krew opasłych badylarzy, cinkciarzy, partyjnych kacyków i córeczek UB-eków. Ruszymy z posad bryłę świata, dziś niczym, jutro wszystkim my! Bo my, wampiry z PRL mamy swoją godność! Nie wysysamy biednych sarenek i jagniątek. Nie nazywamy tego WEGETARIANIZMEM! Może nie pamiętamy już o wampirzych mocach, ale mamy spryt nasz narodowy! Pozyskamy dewizy, przekroczymy plan, a potem z dumą oznajmimy: To wszystko każe nam powiedzieć mocno. I stanowczo: Burżuazyjnym skrytopijcom mówimy - NIE!

wampir_pilipiuk_620

Fragment

Ocknęła się zupełnie nagle, w jednej chwili przechodząc od snu do pełnej przytomności. Wciągnęła nosem woń kurzu i piwnicznej stęchlizny. Kichnęła jak z armaty.
– Co jest grane? – zdziwiła się.
Leżała na czymś miękkim, choć zarazem niewygodnym. Wokół panował dziwny, zgaszony półmrok. Nad głową miała pikowaną wyściółkę. Pomacała rękami na boki. Ściany? Uniosła głowę i wytężając wzrok spróbowała cokolwiek dojrzeć. Minęła dłuższa chwila, nim pojęła całą straszliwą prawdę.
– Leżę w trumnie!? – wyszeptała.
Z wrażenia próbowała usiąść, ale tylko z rozmachem wyrżnęła głową w wieko. Mimo wyściółki zadudniło jak pusta beczka, a dziewczyna przed oczyma zobaczyła wszystkie gwiazdy moskiewskiego Kremla. Dłuższą chwilę masowała obolałe czoło. Rozejrzała się raz jeszcze wokoło. W półmroku wyraźnie widziała charakterystyczny kształt pudła, w którym była zamknięta.
– No jak w mordę strzelił! – powiedziała na głos.
Zmarszczyła brwi. Przecież trumnę mieli w domu. Widziała ją nieraz. Ojciec kupił „dębową jesionkę” jeszcze w stanie wojennym. Brakowało wtedy wszystkiego, nawet wyżsi funkcjonariusze partyjni szynkę jadali tylko co trzeci dzień. Tata pojechał akurat z delegacją KC na wizytację fabryki mebli w Henrykowie. Oczywiście towarzysze wyższej rangi zgodnie z regułą dziobania mieli pierwszeństwo. W mig wyczyścili wzorcownię z ciekawszych kredensików i stolików. Ale trumną akurat nikt z nich nie był zainteresowany. Trafiła się okazja, to nie namyślał się długo. Kupił za bezcen, przywiózł do domu na dachu malucha i przewidując rychły zgon babci ustawił w piwnicy willi. Tylko że babcia jakoś nie wybierała się na tamten świat. Mebelek od paru lat stał w kącie, porastając kurzem.
– Czyli to głupi dowcip kochanego braciszka i jego porypanych kumpli… – domyśliła się Gosia. – Tylko czemu cokolwiek widzę? Powinno być ciemno.
Zamrugała powiekami. W półmroku majaczyły jej nawet noski tenisówek, które miała na stopach.
– Pewnie tkanina nasączona fosforem albo coś – wydedukowała. – Tylko że to diabelnie trujące!
Pchnęła wieko. Nie ustąpiło. Kopnęła kolanem. Wreszcie załomotała pięścią. Odpowiedziało tylko głuche echo.
– Radek, ty palancie – warknęła. – Poczekaj, tylko stąd wylezę, a dostaniesz takiego kopa…
Uderzyła raz jeszcze. Gucio. Podkuliła nogi i kopnęła w deskę na końcu. Nic z tego. Braciszek pewnie siedzi sobie obok i zaśmiewa się do łez z tym swoim kumplem Mariuszem. Może nawet kamerę wideo przynieśli.
– To wcale nie jest śmieszne, ty głąbie! – wrzasnęła. – Otwieraj w tej chwili!
Odpowiedziało jej milczenie. A gdyby tak przewrócić trumnę na bok? Może wtedy góra odpadnie? Naparła na ściankę i poczuła wyraźnie, że konstrukcja drgnęła. Powoli udało jej się rozhuśtać. Jeszcze trochę… Jeszcze…
Trumna upadła na bok, przekręciła się, dachowała, a potem spadła jakby ze stopnia. Trzasnęła pękająca płyta paździerzowa. Wieko nareszcie odpadło.
Gosia wygrzebała się z wnętrza zła jak osa. Wyprostowała i boleśnie uderzyła o coś głową.
– Co jest grane!?
Rozejrzała się i z wrażenia opadła jej szczęka. Do tej pory sądziła, że znajduje się w piwnicy pod własnym domem. Teraz ze zdumieniem patrzyła na wnętrze niewielkiej, półkoliście sklepionej krypty. Pod ścianami na ceglanych podestach stały cztery trumny. To znaczy stały trzy, bo jej własna spadła przecież na dół.
Dziewczyna machinalnie wepchnęła zdezelowaną skrzynię na miejsce. Wrzuciła do środka poduszkę i przywaliła wszystko wiekiem.
To chyba nie jest dowcip braciszka, pomyślała.
Usiadła na wilgotnym kamieniu i ścisnęła skronie. Zaraz… Jak to było? Ta mała blondynka, nagranie, ten palant Konrad… Na samo wspomnienie zalała ją fala wściekłości. Przypomniała sobie jak wiąże pętlę do lampy, stołek bujający się pod stopami, słodkie spojrzenie Limahla, ciemność…
– Powiesiłam się! – powiedziała na głos. – Ale żyję! Czyli widocznie jakiś niedouczony konował stwierdził zgon i ot tak wpakowali mnie do grobu!
Chciała ponownie zerwać się na równe nogi, ale w porę przypomniała sobie, że sufit jest nisko. Rozejrzała się po wnętrzu krypty. Drewniane trumny były przepróchniałe i przeżarte przez korniki. Aplikacje z miedzianej blachy pozieleniały. W skrzyniach z pewnością spoczywały szkielety pradziadka i innych krewnych.
– Błe! – Wzdrygnęła się. – Umarlaki.
Ciarki chodziły jej po plechach, ale z drugiej strony sądziła, że przestraszy się bardziej. W ogóle krypta trochę ją rozczarowała. Wyglądała mało efektownie. Żadnych przegniłych kości, pokrytych pleśnią czaszek, pajęczyn, szczurów, nietoperzy… Nawet mech nie porastał ścian. Schodki… Weszła po kilku stopniach i zatrzymała przed żeliwną płytą. Pchnęła ją bez przekonania. Wmurowana? Drzwiczki może? Walnęła raz jeszcze. Płyta słabo drgnęła. Po kilku solidnych uderzeniach przeszkoda uchyliła się z piskiem zardzewiałych zawiasów, wpuszczając do wnętrza krypty światło i powietrze.
– No, nareszcie wolna – westchnęła Gosia, wychodząc na zewnątrz.
Odetchnęła głęboko kilka razy i rozejrzała się. Alejka, stare grobowce, kasztany gubiące liście. Powązki. Zatem… Odwróciła się. Nad dziurą wiodącą do podziemi wyraźnie widniał wykuty w piaskowcu napis. "Grób Rodziny Brona". Czyli słusznie się domyślała. Pochowali ją w grobowcu pradziadka.
Ależ idiotyczna przygoda ­– pomyślała wesoło. Kumpele nie uwierzą, jak opowiem.
Zatrzasnęła drzwiczki. Siadła na ławeczce by trochę się pozbierać do kupy. Miała wrażenie, że jest kompletnie rozkojarzona, ale ostatecznie nie co dzień ucieka się z trumny. Kasztan pacnął o alejkę tuż obok jej stóp. Kolczasta łupina pękła, odsłaniając błyszczącą, brązoworudą kulkę.
– Do diaska – wymamrotała pod nosem licealistka. – Co jest do cholery grane!? Skąd tu kasztan?
Rozejrzała się wokoło. Teraz dopiero spostrzegła leżące wszędzie liście.
– Jesień!? Gdzieś mi się parę miesięcy zgubiło… Jak to możliwe? – zastanawiała się. – Chyba że… Oż, do cholery… Widocznie gdy się powiesiłam, pętla coś uszkodziła. Rdzeń kręgowy? A może ustał dopływ krwi do mózgu? Pewnie byłam potem nieprzytomna przez całe lato i w końcu zapakowali mnie do trumny i pogrzebali. Tak. To jedyne sensowne wyjaśnienie. Nie ma się co zasiadywać. Trzeba prędko wracać do domu i odkręcić całą sprawę.
Ruszyła przez cmentarz. Po drodze zaczęła zbierać sobie bukiet z pięknych, złocistych liści, ale po chwili go wyrzuciła. Brama była zamknięta, więc skierowała się w stronę kościoła świętego Karola Boromeusza. Tak jak przypuszczała, tamtędy dało się przejść. Dotarła na przystanek tramwajowy. Dwie staruszki siedzące na ławeczce na jej widok wstały, przeżegnały się i chyłkiem umknęły.
– Demonstracyjne zachowania religijne w miejscu publicznym. Co za zabobon – parsknęła.
Od strony Żoliborza powiał wiatr, ale mimo tego, że ubrana była w letnią sukienkę, nie poczuła chłodu.
Ciepła jesień tego roku – pomyślała leniwie.

Andrzej Pilipiuk "Wampir z M-3"; Wydawnictwo: Fabryka Słów; Format: 125 x 195 mm; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7574-22-3-7

KaHa

Wejdź do księgarni

Tagi: Pilipiuk, Fabryka Słów, Malowany człowiek, wampir,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany