Alastair Reynolds - Arka Odkupienia

gwkamiński

2007-06-05

reynolds2Grzechem jest według mnie określać którekolwiek z dzieł 41-letniego obecnie Alastaira Reynoldsa mianem space – opera. Owo pojęcie zbytnio kojarzy mi się z pokrewną mu soap operą, kiepskiej kategorii widowiskiem scenicznym, na płaszczyźnie którego najnowsze trendy dyktują przede wszystkim kraje latynoamerykańskie, możliwe, że ze względu na swój znany powszechnie temperament. Space-operą ze spokojnym sumieniem nazywać można opowieść, której główny wątek, poprowadzony z perspektywy kilku, kilkunastu, czy nawet kilkudziesięciu postaci realizuje się w przestworach kosmosu, odlanego w miarę spójną bryłę tylko i wyłącznie za pomocą wyobraźni autora. Gdy jednak mamy do czynienia z powieścią autorstwa naukowca, fascynującego się zarówno fizyką, jak i astronomią, potrafiącego przy tym pozwolić sobie na frywolność nie tylko w kreacji świata przedstawionego i postaci, ale i w języku, z jakim całą powieść tworzy, wówczas mamy do czynienia, jeśli nie z arcydziełem, to na pewno tworem wybitnym.

Po lekturze Przestrzeni Objawienia, Migotliwej Wstęgi i wreszcie Arki Odkupienia, o której mówić tu będę najwięcej jestem nieco poirytowany tym, że nikt nie przedstawił mi dokonań Reynoldsa nieco wcześniej, choćby miesiąc. Mógłbym wówczas bez opóźnień i zahamowań przygotować się do sesji. W konsekwencji, miast rozważać kwestię poetyki literatury rosyjskiej na płaszczyźnie wielu epok, z żywym zainteresowaniem śledziłem dokonania jednego z współczesnych pisarzy brytyjskich na płaszczyźnie literatury spod znaku science-fiction.

Nasza przygoda rozpoczyna się przeszło 50 lat po tym, jak Galiana, członkini Ścisłej Rady Hybrydowców, jednej z dwóch skłóconych ze sobą frakcji opracowała pierwsze eksperymentalne projekty specjalnych nanoneuralnych usprawnień, znajdujących swe zastosowanie w ludzkim mózgu. Stworzone przez genialnego naukowca mikroskopijne maszyny umieszczone w głowie obiektu modyfikowały połączenia nerwowe, budując między nimi pomosty, w sposób niemożliwy usprawniając pracę całego układu i organów, odpowiadających za rejestrację i przetworzenie doznań zmysłowych. W ten oto sposób ludzkość wkroczyła do nowej epoki – transoświecenia. Nanoimplanty pozwalały nie tylko na przemianę ludzkiego mózgu w komputer, ale także połączenie wszystkich umysłów w jedną, doskonałą wspólnotę. To tak, jakby połączyć setki komputerów w jedną globalną sieć, w której wszystkie elementy dzielą między sobą dokonania obliczeniowe, tylko nieliczne z nich jednak posiadają pełną gamę uprawnień, pozwalających na bezpośredni przydział zadań, czy dogłębną analizę rezultatów. W wyniku konfliktów interesów główna struktura hierarchiczna tak globalnej wspólnoty rozpadła się na osobne, niekiedy skłócone, niekiedy zaś sympatyzujące ze sobą ugrupowania. Najsilniejszym z nich, głównie za sprawą liczebności są właśnie Hybrydowcy, wygrywający wojnę z Demarchistami. Wydawałoby się, że cała powieść opowiadać będzie losy postaci uwikłanych w intergalaktyczny konflikt, Reynolds szybko jednak wprowadza do gry kolejnego uczestnika – Inhibitorów. Inhibitorzy to bezlitosne maszyny, stworzone przez swych kreatorów po to, by „ochraniać” kosmos przed nadmierną ekspansją istot rozumnych. W obliczu zagrożenia znany z poprzednich powieści Clavain, niezwykle sprawny żołnierz i zasłużony wśród Hybrydowców dowódca jest zdecydowany odnaleźć specjalną, infernalną broń, która może okazać się zbawieniem w bezpośredniej konfrontacji z tajemniczymi siłami. Skade, zaprawiona w intrygach i podstępach inkwizytor i członkini Wewnętrznego Sanktuarium, a także zagorzała przeciwniczka Clavaina ma inne plany w związku z zaistniałą sytuacją. Prócz ognia i wody w na arenie pojawi się jeszcze trzeci oponent, ale o tym sza... Nie psujmy Reynoldsowi znakomicie utkanej historii.

Po pierwsze – obecny także u Reynoldsa relatywizm jest tym, co szczególnie sobie cenię w jakiejkolwiek formie literackiej. Zawsze sądziłem, że brak jednoznacznego, narzuconego, bądź też sugerowanego przez narratora podziału na postacie spod znaku Zła, czy Dobra jest wyrazem szacunku dla czytelników, zwłaszcza tych, rozmiłowanych w literaturze ambitnej W tej kwestii Arka Odkupienia jest prawdziwą perełką, pozwala, bowiem na osobiste ustosunkowanie się do opowiadanych wydarzeń oraz na w stu procentach własną opinię na temat postaci.

Po drugie Arka Odkupienia jest powieścią niezwykłą pod względem kreacji świata przedstawionego i narracji. Sposób, w jaki Reynolds opisuje zjawiska w przestrzeni kosmicznej sprawia, że nawet w pełni zielonemu na tym obszarze czytelnikowi wyjaśnienia wydadzą się absolutnie wiarygodne i niepodważalne. Tyczy się to również elementów fikcyjnych, które pasują jak ulał i stanowią spójną całość z resztą. Doskonałym przykładem jest tu pełne wynikającej z doświadczenia pewności stwierdzenie, że „Najgorszą rzeczą w kosmicznych bitwach jest to, że w stanie nieważkości martwe ciała wyglądają całkiem jak żywi ludzie...”. Tego typu wtrącenia narratora budują niepowtarzalny klimat i pięknie wzbogacają całość. Co się tyczy bohaterów, Reynolds nie lubi rozwiązań na zasadzie „Dynastii” z całą masą bohaterów o mgliście wyodrębnionych cechach charakterystycznych. Kluczowych postaci jest niewiele i najczęściej szkło powiększające autora skupia się tylko i wyłącznie na nich do tego stopnia, że bardzo często ma się wrażenie, że poza Skade, Felką, Clavainem, Remontoire’em i kilkorgiem drugoplanowych statystów w kosmosie Arki Odkupienia nie ma nikogo więcej. Jakkolwiek by to nie wyglądało, jeśli chodzi o wątki, świat i bohaterów, głowa Reynoldsa jest pełną pomysłów studnią bez dna. Moim ulubionym jest ukazany w obliczu pełnej powagi problem właściciela doku naprawczego dla statków kosmicznych, borykającego się ze strajkami wśród swej załogi. Pracujące dla niego orangutany, bowiem postanowiły dołączyć do strajku związkowego, wymierzonego przeciw lemurom, oferującym swe monterskie usługi za zdecydowanie niższe, niż inne naczelne, stawki. Superinteligentne małpy, które nie tylko zarabiają pieniądze, ale i tworzą związki zawodowe są dla mnie bardzo prostym i zarazem absolutnym majstersztykiem wyobraźni.

Alastair Reynolds prócz pomysłowości i skrupulatności jednak wykazuje się w Arce... także umiejętnym prowadzeniem opowieści i wciąganiem w nią czytelnika. Za każdym razem, gdy pisarz wygarnia z fabuły nieco nowych informacji, zawsze robi to przy okazji wspomnień lub też swobodnych rozmyślań którejś z postaci. Narrator nie dopowiada całości, i może się okazać, że otrzymujemy tylko to, co wie dany bohater, zaś kolejną podpowiedzią pomocną w zrozumieniu tego akurat elementu, autor obdaruje nas na którejś z dwustu kolejnych stron. Takich ciekawostek zaś w całej dwutomowej powieści znajdziemy setki i to jest niesamowite, że każda z nich pobudza ciekawość i działa na czytającego, jak bardzo często powtarzana przez brytyjskich spikerów radiowych kwestia „Stay Tuned” (w wolnym tłumaczeniu „Zostań z nami”).

Pozycje takie, jak Arka Odkupienia moim zdaniem powinno się polecać każdemu, ze względu na to, że po pierwsze już pierwszych kilkanaście stron wciągnie bez reszty, po drugie jest to literatura absolutnie wyszukana, przeznaczona dla błyskotliwego i aktywnego czytelnika, lubiącego, gdy lektura jest swego rodzaju wyzwaniem, łamigłówką czekającą na rozwiązanie. Dosłownie każdy moment powieści skłania ku wyciągnięciu wniosków, przewidzeniu, bardzo często niezbyt trafnie, dalszego rozwoju wydarzeń, lub po prostu wyrażeniu własnej opinii. Arka Odkupienia to prawdziwa gratka dla zagorzałych wielbicieli science – fiction i czytelniczych wyzwań. Polecam każdemu.

Alastair Reynolds, Arka Odkupienia, przeł. Piotr Staniewski, Grażyna Grygiel, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2007, ISBN: 978-83-7480-042-6, oprawa miękka, s. 400

Gabriel Wiktor Kamiński

Tagi: Alastair Reynolds, Arka Odkupienia, Przestrzeń Objawienia, książka, Migotliwa Księga, sanktuarium, mag,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany