"W Empikach "J" wypada zazwyczaj tuż nad podłogą" - wywiad z Krystyną Januszewską

kzarecka

2010-10-05

krystyna_januszewska_160Może i nie należy do czołowych, polskich autorów. Może i jej książki nie znajdują się na Top Listach. Może i nie wszystkie powieści stały się bestsellerami. Może i nie dostała literackiej NIKE, czy Asa Empiku. ALE! Ma swoje miejsce na Ziemi i literackiej scenie. Wydała kilka publikacji. Była nominowana do jednej z polskich nagród. A przede wszystkim ma wiele do powiedzenia. I warto jej wysłuchać.




Katarzyna Zarecka: - Czy jest Pani nadwrażliwcem?

Krystyna Januszewska: - Określenie siebie, tego, jaka jestem, zajęło mi pięćdziesiąt kilka lat. To pytanie zadaję sobie do dziś. Jesteśmy ukształtowani genetycznie, zaopatrzeni przez naturę w określony zespół cech, to podstawa. Układ genów predysponuje człowieka do wszelakich zachowań, między innymi określa jego umiejętność dawania i brania, i proporcje pomiędzy jednym, a drugim. Życie często zmusza do trudnych wyborów, zmieniamy swój stosunek do wielu spraw i proporcje u każdego z nas są inne, inaczej są rozkładane w latach. Mój okres intensywnego dawania jest za mną, teraz jest różnie, w tej chwili zajmuję się sobą. Pewnie niedługo nadejdzie czas, kiedy zacznę non stop brać od innych. Nie robić krzywdy, to moja maksyma. Nie ranić nikogo złym słowem, gestem, tym bardziej czynem, tego się trzymam w miarę możliwości. Mnie samą bardzo łatwo urazić, dlatego wiem dobrze, jak to boli. Kiedyś byłam nieśmiała, nie wierzyłam w siebie. Musiałam to przezwyciężyć. Dzisiaj stałam się twarda, co nie znaczy, że już niewrażliwa. Dorosłe życie zaskoczyło mnie zanim się spostrzegłam, byłam jeszcze dzieckiem, kiedy spadły na mnie trudne obowiązki. Miałam wielkie plany, lecz musiałam je odłożyć na później. Wtedy to nie był dla mnie czas na branie, wtedy trzeba było dawać pełnymi garściami. Jednak wciąż żyłam nadzieją, że zdążę, że może się uda. Teraz chciałabym, żeby to zostało docenione, żebym zdążyła. Zanim mrok zasnuje moje oczy, cieszyć się tym, co się udało zrealizować. Moim życiowym motto to słowa piosenki zespołu Raz dwa trzy – "Zapyta Bóg w swym niebie, co dałem mu od siebie, wierzyłem i kochałem, i byłem tym, kim chciał, bym był, i żyłem tak, jak chciał, bym żył". To może niezbyt precyzyjna odpowiedź na pytanie, najlepiej chyba odpowiedzą na nie moje książki.

Proza, malarstwo… Wielu by pozazdrościło talentu. Co sprawia Pani więcej radości: tworzenie słów, czy obrazów? I czy rzeczywiście to tak odmienne działania? I w jednym, i w drugim "wylewa" Pani przecież kawałek siebie.

To nie jest tak, że ja to robię z lekkością. Tak w jednym, jak i w drugim, to dla mnie wielkie wyzwanie. Z wykształcenia jestem biologiem, z zawodu diagnostą laboratoryjnym, od osiemnastu lat właścicielką własnego laboratorium. Na co dzień stoję mocno na nogach, czuję na sobie odpowiedzialność za to, co robię. Piszę i maluję tylko wtedy, kiedy wszystko jest na swoim miejscu, gdy mogę bez wyrzutów sumienia oddać się temu, co kocham i lubię. Powieści wydaję od 2000 roku, przez cały czas w poznańskim Wydawnictwie Zysk. Maluję dla własnej przyjemności, sporadycznie dla kogoś, komu zależy na tym, żeby powiesić w domu mój pstrokaty obraz. Nie mam wielkiego talentu, ale olbrzymią potrzebę tworzenia i to jest moim napędem. Tak długo próbuję, aż wyjdzie. Niektórym podoba się to, co wynika z tych mąk twórczych, innym nie, ale to przecież normalne. Nie zniechęcam się, robię swoje. Każdy na szczęście widzi i odczuwa inaczej. Gdyby nie to, świat byłby jak literki pisane za pomocą szablonu. Pisanie jest w pewnym sensie sposobem na przetrwanie. Rzadko się skarżę, smutki przeżywam głęboko w sobie, cicho, w kąciku. Nie potrafię mówić prawdy w oczy, upominać się głośno o swoje. Książki, to moja terapia. Jestem w nich na każdej stronie i w każdej z postaci. Malowanie natomiast, to odpoczynek, ale także udowadnianie sobie, że potrafię. Maluję dość barwnie, uwielbiam używać kolorów, poza tym bawi mnie szczegół, jego misterny wzór ukształtowany przez naturę. Nigdy nie wiem, czy mi się uda namalować pięknie, pięknie oczywiście w moim rozumieniu, ale bardzo się staram. O tym czy jest już ok, świadczy mój rozanielony uśmiech, nic więcej.

Napisała mi Pani, że "chciałaby jeszcze coś wydać". Skąd pomysł, że mogłoby się nie udać?

Ano stąd, co widzę i czuję. Świat pędzi do przodu, nie mam już dwudziestu lat, a prawie trzy razy tyle. Czy będę na tyle ciekawa, żeby współczesnemu czytelnikowi zaproponować wartościową książkę, czy ktoś jeszcze zechce ją przeczytać, a przede wszystkim kupić, bo jeśli nie?... Moje nazwisko zaczyna się na literę "J", to jeszcze utrudnia sprawę. W Empikach "J" wypada zazwyczaj tuż nad podłogą.

"Kiedy czas stał się inny niż projekcja marzeń" – wydała Pani kilka książek, ale do popularnych pisarzy w Polsce nie należy. Z jednej strony spełniła Pani zatem marzenie o pisaniu, zadebiutowaniu ("Chciałabym kiedyś móc to wszystko opisać, podzielić się z innymi tym, co zbiera się w mojej głowie od lat" – to fragment z Pani pamiętnika), z drugiej doszła do miejsca, w którym do głowy pchają się myśli "Czy jeszcze coś wydam?". Czy tak wyobrażała sobie Pani swoją drogę w literaturze? Do łatwych przecież nie należy.

Pierwsze słowa Pani pytania, to początek pięknego sonetu "Kołysanka dla siebie. Białowojsze. Nad Dzisną" autorstwa Krystyny Koneckiej, ona jedna w Polsce tak doskonale potrafi pisać sonetem. Przyjaźnimy się. Bardzo sobie tę przyjaźń cenię. Za każdym razem, kiedy czytam ten sonet, chce mi się płakać, a tkliwość, która mnie wtedy ogarnia, wiąże się ze świadomością przemijania i poczucia, że powrót do korzeni, do początku drogi byłby oczyszczeniem. Marzy mi się, żeby kiedyś stanąć w miejscu, w którym po raz pierwszy poczułam, że jestem i wykrzyczeć głośno wszystko, co mnie dręczy i boli, co mi w życiu nie wyszło. To, że mogę o tym pisać, jest właśnie takim krzykiem. To jedyny sposób, w jaki potrafię mówić otwarcie. Nie chcę przeminąć z wiatrem, bardzo boję się nicości, utraty doświadczeń, cudownych obrazów, myśli i wspomnień, które w sobie noszę. Miałyby zniknąć bez śladu razem ze mną? Nie oczekuję wiele, zaczęłam pisać bardzo późno, miałam czterdzieści siedem lat, więc nie mam złudzeń i żadnych wymagań, poza tym, żeby pisać i żeby to inni czytali. Kariery literackiej nie umiałabym chyba udźwignąć, ale wiedzieć, czy kiedyś nie będę się musiała wstydzić za swoje książki, chciałabym bardzo. To przykre i smutne dla autora, że stoi gdzieś w cieniu, pod ścianą albo nad podłogą. Wystarczyłaby mi odrobina światła.

Jest Pani zwolenniczką brania spraw we własne ręce? Takie odnoszę wrażenie. Przecież do nas – redakcji PL, napisała Pani osobiście, nie czekała na ruch wydawcy. Oczywiście nie była Pani pierwsza i pewnie ostatnia nie będzie, takie są realia.

Tak, robię to od dawna. Tylko tym sposobem można cokolwiek osiągnąć. Nie wstydzę się prosić. Od dziecka miałam w sobie dziwny niepokój. Z jednej strony nieśmiała, spokojna, niemal zastygła w wiecznym zamyśleniu, z drugiej goniąca za czymś w snach i w marzeniach. Teraz pilnuję własnych spraw, żeby nie zaniedbać tego, co już zostało zrobione. W końcu trzydzieści lat pracy zawodowej, trójka dzieci, sześć powieści, kilkadziesiąt obrazów, nie mówiąc o zwykłych codziennych zajęciach, z których mnie, kobiety nikt nigdy nie chciał zwolnić, to chyba sporo. Miałabym to wszystko teraz zostawić przypadkowi? Nigdy!

Należy Pani do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Czy stanowi to dla Pani jakieś szczególne wyróżnienie?

Boże! Oczywiście. Proszę sobie wyobrazić, że moje nazwisko na liście członków Stowarzyszenia znajduje się pomiędzy mistrzami. Pomiędzy Marią Janion, Anną Janko i Tomaszem Jastrunem. Czy ktoś, kto jak ja, tak kocha książki, mógłby marzyć o czymś piękniejszym?

Co Pani myśli o Nagrodzie Mediów Publicznych Cogito? Dwa lata temu "Rozbitek@brzeg.pl" znalazł się w gronie 25 nominowanych książek.

Byłam wtedy przeszczęśliwa. Co prawda nie ukazała się ani jedna recenzja tej książki, do dzisiaj nie wiem, co zdecydowało o tej nominacji. Z drugiej strony mam świadomość, że to książka niezwykła, nie czytałam nigdy podobnej. Napisanie jej skończyło się dla mnie chorobą. Miałam uczucie, że bohater, postać autentyczna, nie życzy sobie wydania tej książki, mimo że odszedł na zielone łąki już kilka lat wcześniej. Choroba z pozoru banalna okazała się niemal śmiertelna. Gorączkowałam kilka tygodni. Jakimś cudem złapałam taki rodzaj bakterii, która pojawia się u osób bardzo chorych, po zastosowaniu chemii w chorobach nowotworowych. To był szczep typowo szpitalny, a bohater napisanej dopiero co książki opowiada historię swojego życia leżąc właśnie w szpitalu z powodu raka gardła. Mój antybiogram wykazał, że bakteria jest oporna na wszystkie dostępne antybiotyki, a mnie, podłamanej psychicznie brakowało woli walki. Na szczęście przeżyłam, wiele się na to złożyło. Teraz mogę się tylko uśmiechać na wspomnienie tego dziwnego przypadku. W sprawie Nagrody Mediów Publicznych nie mogę się wypowiadać, nie jestem w tym względzie autorytetem. Mogę tylko żałować, że nowa inicjatywa nie znalazła dla siebie godnego miejsca. Może znowu miałabym szansę.

"Jeszcze tylko chciałabym się nacieszyć życiem, najeść go, by gdy nadejdzie koniec czuć sytość, a kiedy Pan Bóg wciśnie mój klawisz DELETE pomyśleć na pożegnanie - było fajnie!" – lubię ten tekst… Patrząc w przeszłość, widząc swoje książki, obrazy, mając świadomość, iż malowane ręcznie obrusy trafiały w różne zakątki świata, jest Pani w stanie teraz – w tej chwili - stwierdzić: "Jest fajnie"?

Jasne, że fajnie. Moje życie nabrało barw tęczy, mimo że nie zawsze było mi łatwo. Proszę sobie wyobrazić - absorbująca praca zawodowa moja i męża, trójka dzieci i dzień, który ma tylko dwadzieścia cztery godziny i w tym jeszcze moje ekstrawagancje? Trzeba to było jakoś pogodzić i nikomu nie zrobić krzywdy. Nie miałam nawet swojego pokoju, zaczynałam pisać w łazience. Jedyny w domu prymitywny komputer był tak oblężony, że nawet nocami nie miałam dostępu. Pamiętniki Polek pisałam na starej maszynie z niemieckimi czcionka, innej nie miałam, wydrapywałam kropeczki nad niemieckimi literami żyletką. Wygrałam w ten sposób konkurs w Twoim Stylu w roku ‘98 i od tego wszystko się zaczęło. Łazienka nie była dla mnie niczym niezwykłym, całe studia uczyłam się w łazience, w pokoju spała dwójka dzieci, które budził szelest przewracanych kartek w książce. To już na szczęście przeszłość. Bilans jest jednak po stronie "ma". Mam to, czego pragnęłam, życie, po życiu. Kochaną rodzinę, bardzo scementowaną, fajne i zdolne dzieci, wnuki Jasia i Julka, a to przecież dopiero początek, rodziców, którym sprawiam wciąż niespodzianki, własną firmę z sumiennymi pracownikami, finansową niezależność, pasje, plany, książki, obrazy, które po sobie zostawię, a nade wszystko kontakty z ludźmi, z tego się cieszę w tej chwili najbardziej. Grzechem byłoby narzekać. Matko, chyba się chwalę, a wcześniej trochę narzekam!!!

Czy można powiedzieć, że jest Pani wreszcie kobietą spełnioną?

Do spełnienia jest jeszcze daleko. Mam sporo planów. Teraz chcę napisać leciutką książkę o miłości, dopóki jeszcze pamiętam, jak miłość smakuje, a potem, no, potem czeka na mnie wielkie wyzwanie. Materiały zbieram u źródła. Bliskie mi osoby, rodzice, wujkowie spisują swoje wspomnienia. Z nich utkam cudowną historię. Zebrało się tego, mam wielką tremę, czy dobrze to ze sobą połączę. Nie mogę jednak jeszcze zdradzać tematu…

Zdjęcie autorki: Monika Lisiecka

Recenzja książki "Ostatnia kwadra Księżyca" Krystyny Januszewskiej

Kup książkę

Tagi: Januszewska, Kalicińska, Gutowska-Adamczyk, Kowalewska, Zysk, Ostatnia kwadra, Empik, Asy Empiku, Literacka Nagroda Nike,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany