LOve story?
kzarecka
2008-01-18
Udręczona młodzież intensywnie odreagowuje stres za pomocą rozlicznych używek, wśród których prym wiedzie alkohol kupowany od handlarzy zza ukraińskiej granicy zresztą.
Fragment
Master – próżny cherubinek o ambicjach inteligenta i metroseksualnym wyglądzie. Sylwetką przypominał łykowatego Animka, a z twarzy – starszą wersję Billa Kaulitza, z tym że nie znał niemieckiego, nie malował konturówką powiek i znacznie rzadziej marszczył czoło. Bogaty, piękny i popularny wśród stad dojrzewających przedstawicielek płci pięknej, potomek nuworysza z branży meblarskiej. Właściciel szpanerskiego płaszcza, peugeota 206 i imponującej kolekcji komputerowych RPG-ów. W dwóch słowach: nadęty dupek.
Zakochana w nim była bez pamięci...
Kasia – zwana Rybą – osoba niekonwencjonalna i bezkompromisowa. Dziecko przemytników z wszczepioną w genach umiejętnością podrażniania otoczenia merkantylnym uśmiechem. Arogancka, wybuchowa, mściwa, wyznająca mocno już przestarzały image hippiski i jeszcze bardziej archaiczne przekonanie o kształcącej roli literatury w życiu nastoletniego człowieka. Jednostka z co najmniej paru względów niezwykła – chociażby z racji całkowitej niepodatności na kaca, mimo spożywanych namiętnie hurtowych ilości alkoholu. Licealistka ze stale obniżanym sprawowaniem, między innymi za niebanalny wygląd, na który zazwyczaj składały się: wyuzdany makijaż, czarne paznokcie, kolczyki w nosie, uszach i innych eksponowanych miejscach, prócz tego tatuaże i mnóstwo, mnóstwo brzękadełek, tak ślicznie rezonujących podczas pisania na tablicy.
Krótko mówiąc: jeśli Ala posiadała tak zwaną najbliższą koleżankę – żeby nie nazwać jej szumnie "przyjaciółką" – była nią owa młoda dama, żądna wrażeń i zniszczona przez nałogi.
– Cześć, Lusia! – Kasia uściskała ją serdecznie, nie wyciągając papierosa z ust. – Cześć, Łukaszku! – Jak gdyby nigdy nic przywitała się z Masterem i otrzepała go z resztek słoniny. – Ładną masz czapkę. A gdzie Zenon z Nizin?
– Pewnie PKS się spóźnił.
– Albo krowa ocieliła...
– Albo kury nieso... – wyraził obawę Master. – Chodźmy lepiej w stronę budy, może Zenon się sam napatoczy.
Ruszyli w stronę budynku ogólniaka, bardzo ładnego, z lekko tylko obtłuczonym tynkiem. Budowla pęczniała godnością i majestatem; na krytym gontem dachu siedziały dwa zmarznięte gargulce, którym sople lodu zwisały z pazurzastych łapek. Z komina walił czarny dym i uroczyście wsiąkał w zasnute chmurami niebo.
Nieco niżej, pod szkolnym murem (na którym zawiedziony kibic naskrobał kredą: Jebać Czuwaj!, a poniżej zadowolony: Niech żyje Czuwaj!) Zenon Kobiałka, urągając wszechobecnej architektonicznej powadze, zamaszyście wycierał w śnieg mocno zabytkowe buty "Tatry".
– Co tam, Zeniu? Woziłeś obornik?
Zenon nieprzyjaźnie łypnął na Mastera spod filcowej czapeczki i nic nie odrzekł. Generalnie był małomówny.
– Burak, jak zaczną ci śmierdzieć butki, to Gnida wyrzuci cię z klasy i nie będziesz musiał pisać sprawdzianu – wytłumaczyła logicznie Kasia.
– Ale ja chcę pisać sprawdzian.
Nikt nie przewidział opcji istnienia człowieka, który chce pisać sprawdzian z matematyki, więc trójka interlokutorów zamilkła.
Magda Skubisz "LO story"; Wydawnictwo: Prószyński i S-ka; Format: 142 x 202 mm; LIczba stron: 280; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-7469-653-1
KaHa