Masz ospę? Czytaj "Młodego Technika"

kzarecka

2009-02-18

masz_osp281_czytaj_m322odego_technika_160.Gdy jest się chorym, najlepiej leżeć w łóżku. Tylko... ile można? Zatem, gdy tylko gorączka spada, gdy tylko ból odchodzi, warto zabrać się za czytanie. Tak zrobiła Pinky - o czym możecie się dowiedzieć z fragmentu, który dzisiaj serwuję do przeczytania. Owy fragment pochodzi z najnowszej książki z serii Morsów Dariusza Rekosza - "Mors, Pinky i ostatnia przesyłka". Okładkę do publikacji stworzył mistrz ilustracji Bohdan Butenko. I choć współpracował przy każdej powieści z serii, ta do "Ostatniej przesyłki" jest zdecydowanie najlepsza! Jeśli miałabym sobie wyobrażać kryminał dla dzieci, jego okładka wyglądałaby właśnie tak. Doskonała, doskonała.


Wtem usłyszeliśmy pukanie. Zerwaliśmy się na równe nogi i pobiegliśmy do drzwi. Przystawiłem taboret i wspiąwszy się na niego, spojrzałem przez wizjer.
- A, to pan! – powiedziałem dość głośno. – Już otwieram.
Przekręciłem górny zamek i nacisnąłem klamkę.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, a właściwie to dobry wieczór – przywitał się z nami nasz znajomy policjant, komisarz Piotr Wójtowicz. – Rodziców nie ma w domu?
- Niestety… ale niech pan wejdzie dalej – zaproponowałem.
- Dobry wieczór – odezwała się Pinky.
- O! I Ala tutaj. Cześć!
- Proszę, niech pan wejdzie – ponowiłem prośbę, zamykając za nim drzwi.
- Ja tylko na chwilkę.
Przeszliśmy do dużego pokoju i włączyłem światło. Nawet nie wiem, kiedy za oknami zrobiło się szaro. W kilku słowach streściłem, po co i gdzie wybrali się moi rodzice. Nie omieszkałem również napomknąć, że piątkowe popołudnie poświęciliśmy z Pinky na szlifowanie matmy, bo za dwa tygodnie mieliśmy zamiar wystartować w olimpiadzie z tego przedmiotu i nie chcielibyśmy, aby jakiś kujon z czwórki lub trzydziestki – szkół, które zawsze rywalizowały z naszą trójką – okazał się lepszy. Na moje nieszczęście zaczęliśmy od procentów.
- A coś się stało? – zapytałem w końcu komisarza.
- Nie, nic – odparł szybko. – Ja właściwie nie do was, tylko do waszego sąsiada, pana Bogdana Wieczorka. Nie widziałeś go ostatnio?
Myślałem przez chwilę.
- Hm… Jakoś ostatnio… nie bardzo. Chyba w zeszłym tygodniu. Tak. W środę. Leciałem do domu na mecz. Wie pan, Liverpool grał…
- Tak, wiem, z Chelsea.
- Właśnie. O 19:30 miał się rozpocząć mecz. Zasuwałem do domu od Krzyśka. Było już sporo po siódmej i wtedy widziałem pana Wieczorka, jak wychodził z mieszkania. Minęliśmy się nawet na korytarzu.
- Był sam?
- Nie. Z jakimiś dwoma facetami. Chyba się bardzo spieszył, bo nawet nie odpowiedział mi "dobry wieczór"…
- Tych facetów znasz?
- Skąd! Pierwszy raz widziałem ich na oczy. Muszę powiedzieć, że do pana Wieczorka przychodzili różni ludzie, i to dosyć często.
- A wtedy w środę? Mówisz, że się spieszyli?
- Po schodach prawie zbiegali, chociaż, jak pan wie, to przecież tylko jedno piętro. Zanim wszedłem do domu, przez okno na klatce dostrzegłem jeszcze, jak pakują się do auta i pędem odjeżdżają w stronę pawilonu.
- Jaki to był samochód? Pamiętasz?
- Jasne. Stał przed wejściem do klatki z odpalonym silnikiem. Poza tym nikt z naszego bloku nie ma takiego wozu. To był mercedes vaneo, srebrny.
- Spory wóz – zauważył policjant.
- Aha – przyznałem. – Na siedem osób.
- Na siedem? – włączyła się Pinky.
- Tak – skwitował Wójtowicz. – Czyli w samochodzie musiał być ktoś jeszcze. Skoro silnik był zapalony…
- Wydaje mi się, że kierowca, bo Wieczorek i jego kumple wpakowali się na tylną kanapę i samochód ruszył z impetem. Ale czy oprócz kierowcy ktoś jeszcze tam był? Tego nie wiem, bo merc miał przyciemniane szyby.
- Rozumiem. Jeżeli to było w zeszłą środę, a dziś mamy piątek, to nie widziałeś Wieczorka całe dziewięć dni, tak?
- No… ja go nie widziałem, ale może ktoś inny z sąsiadów?
- Tych nad wami już pytałem. Nie widzieli go ze dwa tygodnie. Ci obok nich także. A na parterze jest tylko jeden lokal, w którym mieszka przygłuchawa starsza pani. Nawet nie wiem, czy jest sens, żebym do niej schodził.
- Pani Turska. Ona prawie w ogóle nie wychodzi z domu. Zakupy przywozi jej grubawy facet czerwonym maluchem, chyba jej syn. Babcia Turska – bo tak ją tu wszyscy nazywamy – przesiaduje zazwyczaj na balkonie, który jest po drugiej stronie bloku, więc na pewno nie widziała Wieczorka. Może nawet nie wie, który to. Miła staruszka. Jeszcze ze trzy lata temu chodziła na spacery. Pamiętam, bo jak spotykała mnie pod klatką, nawet jak byłem z chłopakami z podwórka, to dla każdego z nas wyciągała z kieszeni po cukierku.
- Fajnie – stwierdził komisarz, a Pinky uśmiechnęła się ciepło.
- A czy pan Wieczorek coś przeskrobał? – zapytałem, nie licząc się z tym, że odpowiedź może być objęta tajemnicą służbową. Ale tak mnie korciło…
- Właściwie to jeszcze nie wiemy. Od ponad tygodnia nie pojawił się w pracy. Jego firma nas powiadomiła. Są zaniepokojeni. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie zrobił. Nawet jak miał zwolnienie lekarskie, podawał je na drugi dzień przez któregoś z kolegów. A teraz nie ma z nim kontaktu. Nie odbiera telefonu. Nie ma go w domu. Nawet jego komórka jest poza zasięgiem.
- Co to za firma? – zapytała Pankiewiczówna.
- Color-Tech – odparł policjant.
- A, wiem! – stwierdziłem. – Robią jakieś chemiczne odczynniki czy coś takiego.
- Niezupełnie – poprawił mnie pan Wójtowicz. – Ich główna produkcja to nowoczesne farby.
- Farby? – zdziwiłem się.
- Tak. Takie dla malarzy. Ale nie tych, co malują mieszkania, tylko dla artystów. Pan Wieczorek jest kierownikiem wydziału, w którym opracowuje się nowe technologie, a potem tworzy próbki farb.
- Ciekawe zajęcie.
- Zgadza się. I chyba dobrze płatne. Słyszałem, że Color-Tech dostał nawet jakąś międzynarodową nagrodę za swoje ostatnie dokonania – kontynuował pan Wójtowicz. – Wieczorek i jego współpracownicy wynaleźli nowoczesne farby w granulkach, które po odpowiednim połączeniu z rozpuszczalnikiem dają niesamowite efekty. I do tego są niemal niezniszczalne. Odporne na czas, jak mówi jedna z reklam.
- Czytałam o tym w "Młodym Techniku". "Color-Techowe granulki podbijają świat", taki był tytuł artykułu – wtrąciła Pinky.
- Czytasz "Technika"? – Byłem zdumiony.
- Miałam ospę, pamiętasz? Z miesiąc temu albo dalej. Rodzice kupowali mi różne gazety, żebym czymś zajęła ręce i nie drapała tych okropnych bąbli. Poza tym jak człowiek leży wysmarowany na biało i nie wolno mu się kąpać, to dla zabicia nudy może przeczytać nawet czterotomową encyklopedię PWN-u.
- Znam ten ból. Chorowałem na ospę dwa lata temu. Straszne. I masz rację. Czytałem wtedy wszystko, co tylko wpadło mi w ręce.
- Dobra, to ja się już zbieram. – Komisarz Wójtowicz podniósł się z fotela. – Dziękuję za pomoc. Przynajmniej wiem, kiedy ostatnio wasz sąsiad był w domu. W zeszłą środę, mówisz?
- Tak. Chociaż mógł być później, ale ja go nie widziałem. Zastanawia mnie jeszcze jedno…
- Mianowicie? – Wyraźnie się ożywił.
- Wie pan… Taki inżynier, z międzynarodowymi nagrodami. Mówi pan, że podobno nieźle zarabiał. Był u nas właściwie tylko raz. Pożyczyć wiertarkę od taty.
- Co w tym dziwnego?
- Nie stać go na zwykłą wiertarkę?
- Może to taki typ… zakręconego naukowca. Wiecie…
- Coś… jak z tych filmów o Bondzie?
- Właśnie.
- Nie myślałam, że tacy istnieją naprawdę – powiedziała Pinky.

Dariusz Rekosz "Mors, Pinky i ostatnia przesyłka"; Wydawnictwo: Prószyński; Format: 140 x 184 mm; Liczba stron: 136; Okładka: twarda; ISBN: 978-83-7648-014-5

Więcej o książce

Tagi: Dariusz Rekosz, Mors Pinky i ostatnia przesyłka, fragment,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany