Odpowiem szczerze na to pytanie, choć niewykluczone, że ryzykuję... - wywiad z Danutą Noszczyńską

kzarecka

2009-11-27

danusianoszczynska_160Cenię Danutę Noszczyńską. Głównie, jako człowieka. Następnie, jako pisarkę. Coś ma w sobie ta kobieta, która rozwija macki, łapie, skręca, dusi i dopiero wtedy porzuca z cichym: "To jeszcze nie koniec". Coś ma. Coś, co nie pozwala uciekać w te pędy. Pisze książki, które wpadają do worka z napisem "Literatura popularna". Mają swoje zadania - rozbawić, przynieść nieco wytchnienia. Owe zadania wypełniają bez zastrzeżeń. Sama autorka mówi, że czasami "przegina w wariactwach", ale... kto z nas nie chciałby poznać drugiego wariata?



Katarzyna Zarecka: - Ciężko było zadebiutować?

Danuta Noszczyńska: - Ano nie. Nawet wręcz przeciwnie. "Historię nie Magdaleny" wysłałam na początek do dwóch wydawców i obaj przyjęli ją z otwartymi ramionami, co mnie jednakowo ucieszyło, zdumiało oraz sprawiło spory dylemat. Wybrałam na zasadzie: kto pierwszy, ten lepszy. Potem przez jakiś czas sądziłam, że teraz po prostu wydawcy wydają wszystko, co im w ręce wpadnie, wystarczy tylko napisać i im podrzucić…

Na koncie pięć wydanych książek. Nazwisko Noszczyńska nie jest już anonimowe dla wielu czytelników. Wydawnictwa inwestowały w reklamę mniej, bądź bardziej. A najprostszego, a zarazem ważnego, brak. Dlaczego nie posiada Pani strony internetowej? Przecież to dodatkowa reklama, bezpośredni kontakt z czytelnikami ze wszystkich stron.

No cóż… Trudno mi się z tym nie zgodzić, gdyż zaiste, strony internetowej nie posiadam. Najpierw nie chciałam jej mieć, ponieważ obawiałam się, że różne osoby będą mi tam pisały różne rzeczy i może mi się z tego tytułu zrobić nieprzyjemnie, a ja wrażliwa jestem. Kiedyś prowadziłam bloga, o tym, że piszę książki wspominałam dość zdawkowo, a już mi wtykano. Na przykład, że wulgarna jestem i że jeśli moje powieści są utrzymane w podobnym tonie, to kara boża mnie nie ominie… I tym podobne, a nawet i gorzej. Jednak takie już prawo neta: im większy Anonim, tym bardziej twórczy Gall. Teraz już mi przeszło i noszę się z zamiarem założenia swojej strony. Być może wkrótce donoszę…

W "Przeglądzie" umiejscowiono Pani pisarstwo między Chmielewską a Grocholą. Słuszne porównanie? Nie pytam tutaj o popularność obu wymienionych autorek, nie pytam, czy to zaszczyt czy nie, nie pytam, czy czuje się Pani przez to wyróżniona. Pytam, czy według Pani, prawidłowe jest określenie stylu i wątków fabuły? Osobiście odnoszę wrażenie, że teraz prawie każdego autora piszącego zabawne perypetie, wpycha się do tego samego worka, w którym stoi Królowa Polskiego Kryminału.

To porównanie powstało tylko i wyłącznie w odniesieniu do "Historii nie Magdaleny". Czy się z tym zgadzam? Być może po lekturze tej akurat książki mogło się coś podobnego komuś nasunąć. Dodam jeszcze, że dobrze, że Pani nie pyta, czy uważam się w ten sposób wyróżniona (zwłaszcza, że gdyby przeanalizować z grubsza słowo "wyróżniona", należałoby zastąpić je wyrazem "upodobniona"). A co do określenia stylu i fabuły? Jak już wspomniałam, można by się na nie od biedy zgodzić przy "Nie Magdalenie", ale mój wydawca zaczął z wielkim upodobaniem cytować ten kawałek z "Przeglądu" na każdej kolejnej książce, co już zaczęło się mieć jak piernik do kożucha. Oczywiście, zauważyli ten fakt czujni czytelnicy, pisali w temacie recenzenci, a kiedy znalazłam prześmiewczą notę na blogu Artura Andrusa, który nawydziwiał się, ile wlezie nad tym moim "pomiędzy", poprosiłam wydawcę, by uwolnił mnie w końcu od tego przezacnego towarzystwa. Ileż można "zaczynać się pomiędzy Chmielewską i Grocholą"? Okazało się jednak, że kolejną książkę również napisałyśmy we trzy…

Najnowszy tekst, w trakcie pisania, którego jest Pani teraz ("Luizę pilnie sprzedam"), odda Pani do Bliskiego, czy poszuka kolejnego wydawnictwa? I właściwie, dlaczego akurat Bliskie? O książkę "Kufer babki Alicji" starało się kilku wydawców. Siła przyciągania Elżbiety Majcherczyk, czy zupełnie inny powód?

Jeśli pisarz bywa tu i tam na spotkaniach autorskich, prędko się przekona, że tak zwani moderatorzy (tu: prowadzący spotkania z autorami) są prawdziwą kopalnią wiedzy wszelakiej, w dziedzinie literatury, rzecz jasna, ponadto znają i awers, i rewers całej sprawy. Cóż tu dużo mówić… O Pani Elżbiecie słyszałam sporo i wyłącznie dobrze. Dowiedziałam się, że "Bliskie", choć jest niewielkim wydawnictwem, działa sprawnie oraz prężnie, a Pani Elżbieta jest osobą doświadczoną w swym fachu, bezpośrednią i szczerą. Takie i im podobne opinie skłoniły mnie do wysłania książki "Bliskiemu".

Kto jest pierwszym krytykiem Pani tekstów? Czy w ogóle takowy istnieje?

Takim pierwszym-pierwszym? Najbliżsi przyjaciele, którym rozdaję egzemplarze autorskie. Nie udostępniam do czytania tekstu jeszcze niewydanego. Nie mam nerwów na takie eksperymenty.

Często pada stwierdzenie: "W Polsce nie da się przeżyć z pisania". Gdyby jednak dało się, zrezygnowałaby Pani z pracy i poświęciła się tworzeniu książek, czy temperament nie pozwoliłby na siedzenie za biurkiem? Wiem, że nie pisze Pani dla pieniędzy, ale tutaj jesteśmy w "gdybaniu".

Szczerze mówiąc, nie umiem sobie wyobrazić takiej sytuacji, więc trudno mi nawet "pogdybać". Praca w kulturze to ruch, ekspresja, twórczość pełną gębą i na wielu polach. Dla mnie jest to wymarzone zajęcie: wymyślam sobie coś, a potem wprawiam to w czyn. Możliwości wprost – nieograniczone! Był taki moment, że mi się chciało zobaczyć, jak to jest być aktorką, więc sama siebie obsadziłam w spektaklu. Była chwila, że mi się chciało zobaczyć, jak to jest być wokalistką (choć przyznać muszę skromnie, że głosu i słuchu nie mam za grosz). Za to chrypę mam niezłą i że tak powiem, wrodzoną, więc przy najbliższej sposobności wylazłam na scenę i wyżyłam się wokalnie do siódmych potów. I co? I do dziś mam fankę talentu wokalnego w postaci jednej pani z administracji naszej firmy.

Powiedziała mi Pani kiedyś, że posiada skłonność do kontrastów, przerysowań i karykatur. A przyczyną wszystkiego jest wyłażąca z Pani zamordowana z zimną krwią plastyczka. Żałuje Pani drogi zawodowej, którą wędruje?

Oj, zarżnęłam tę plastyczkę i czyniłam to jeszcze długo na widoku publicznym, zwłaszcza w sytuacjach, gdy ktoś prosił mnie o namalowanie czegokolwiek. Tak to już jest, coś się rodzi, coś umiera… Zostało mi jednak "plastyczne oko", które bardzo mi się przydaje nawet w całkiem prozaicznych dziedzinach życia: potrafię bezbłędnie odwzorować wiele rzeczy, nawet, jak się na nich kompletnie nie znam. Na przykład obciąć sobie włosy podług katalogu, uszyć kieckę i tak dalej. A drogi zawodowej (ani żadnej innej w moim życiu) nie żałuję. Dziś, jako ugruntowana czterdziecha, jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek i wiem, że ten stan rzeczy jest wynikiem wielu misternych splotów losu, i tych lepszych, i tych gorszych.

AZET, Amatorki Teatr Autorski, Pani jako instruktor. Czy ta rola sprowadza się tylko do pisania scenariuszy, czy jest Pani głową tego przedsięwzięcia? I jeszcze jedno, krótkie pytanie – jak się pracuje z młodzieżą, którą w ostatnich latach uważa się za całe zło świata?

Moja rola w grupie AZET z czasem mocno się zmieniła. Kiedyś byłam szefem i scenarzystą, dziś jestem jedynie współtwórcą. Ponieważ mam to szczęście, że grupa jest stała od dziesięciu lat, nie muszę w koło Macieju zaczynać wszystkiego od nowa. Moi aktorzy się tak pięknie rozwijają! Uwielbiam moment, kiedy robimy nowy spektakl i jest już jakaś trzecia próba. Siadam sobie wówczas naprzeciwko nich, a oni interpretują. Zdarza nam się wszystkim, równoprawnie poryczeć ze śmiechu. Do dziś wspominamy próby do spektaklu pod tytułem: "Kołomyja światów wieku dojrzewania", kiedy mogliśmy spokojnie zacząć pracę nad tekstem dopiero po jakichś pięciu spotkaniach… A teraz odpowiedź na drugie pierwsze primo: może wyda się to niewiarygodne, może egzaltowane, a może autokreatorskie, ale ja nie znam złej młodzieży. Oczywiście nie mówię o jednostkach patologicznych, choć i tu słowo "zła" można by, a nawet trzeba zastąpić innym. Czasem zdarzy się jakaś jednostka zagubiona, głupio reagująca na swoje niedojrzałe, "najpoważniejsze w świecie" problemy, ale gdybym miała nazwać ją złą, w pierwszym rzędzie musiałabym nazwać tak siebie z czasów adolescencji, bo nie byłam dziewczęciem łatwego chowu. Może dlatego lubię młodzież, a nawet wydaje mi się, że świetnie ją rozumiem.

Mówi Pani o sobie, jako o ortodoksyjnej wieśniaczce. Gdy tylko dowiedziałam się o tym, stwierdziłam: "Noszczyńska znowu tworzy nieprawdopodobne wyrażenia". Ja z kolei czasami mówię "W naszej wsi w mieście…". Czyżby wśród wielkich dam z wielkich miast pojawiła się prosta, choć nie pierwsza, wieśniaczka?

O, mamo! Odpowiem szczerze na to pytanie, choć niewykluczone, że ryzykuję wywiezieniem na taczce z mojego miasta. Tak naprawdę żadna ze mnie jaworznianka. Urodziłam się w maleńkiej miejscowości o wdzięcznej, odzwierzęcej nazwie: Jeleń. Bujna zieloność jak okiem sięgnąć, na pastwiskach krowy, w ogródkach kury, słoneczniki i pietruszka, ludzkość swojska, znana sobie nawzajem z dziada pradziada, przyjaciele i wrogowie przekazywani obligatoryjnie, w spadku. Sama radość! Aż tu nagle, w latach siedemdziesiątych, kompletnie nie pytając mnie o zdanie, przyłączyli mi do wsi to Jaworzno. Od razu zrobił się szum, ruch, dym, jednym słowem: wielkomiejskość… Ale dusza moja ze wszech miar, wsiowa pozostała.

Czyta Pani książki "kadrami filmu"? Ma Pani bogatą wyobraźnię, wykształcenie plastyczne, czy zatem słowa, zdania, akapity tworzą w głowie obrazy? Pytam, ponieważ nie tak dawno dowiedziałam się, że nie każdy człowiek tak robi. Pierwszą moją myślą było, iż ten "nie każdy" nie czyta, ale prawda była inna.

Jasne, że czytam kadrami, ba, myślę kadrami, czuję kadrami, wspominam kadrami. U mnie w głowie wszystko ma swój konkretny kształt i kolor, nawet pojęcia abstrakcyjne. Czytając książkę oglądam jednocześnie swój własny film, mało tego, nie mam kompletnego wpływu na jego obsadę, reżyserię, scenografię… Moja wyobraźnia żyje własnym życiem i bywa całkiem nieprzewidywalna.

Sytuacja hipotetyczna: jest Pani bibliotekarką (może być najzwyklejsza, a może być i z marzeń większości mężczyzn; wybór dowolny) i ma polecić swoje książki. Które komu?

Z pewnością nie kategoryzowałabym czytelników przedziałami wiekowymi ani płciami. Poleciłabym swoje książki wszystkim, którzy mają poczucie humoru, lubią wartką akcję, tajemnicze klimaty i nie oczekują po lekturze zbyt realnego realizmu. Aha, jeszcze zawierają one sporo chłopskiej filozofii w babskim wydaniu. Takie książki lubię czytać i takie lubię pisać.

"Hormon nieszczęścia" - recenzja książki Danuty Noszczyńskiej


Tagi: Danuta Noszczyńska, wywiad, recenzja, Bliskie, Chmielewska, Grochola,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany