To chyba nic złego być optymistką? - wywiad z Mają Kotarską

kzarecka

2008-04-01

kotarskawywiadLepiej być optymistą czy pesymistą? To wcale nie jest proste pytanie... Najpiej być chyba pesymistą, gdy słońca nie ma i optymistą, gdy otacza nas jego blask. Najlepiej. Nie zawsze jest jednak "najlepiej". Cudownie spotkać kogoś, kto w pełni świadomie może o sobie powiedzieć "optymista". Taka jest Maja Kotarska. Kobieta, która w dwóch zdaniach potrafiła sprawić, że się nie tylko uśmiechałam, co śmiałam. I nie była potrzebna do tego... wódka z pieprzem. Jaka jest? Na tyle, na ile się da, przekonajcie się sami.


Katarzyna Zarecka: - Iza Sowa powiedziała, że w tym kraju nadal nie wypada pisać zabawnych książek. Pani takie pisze. Więcej – sama przyznała: - Moim żywiołem jest komedia. Taki charakter czy przekonanie, że "łatwe i przyjemne" prościej sprzedać?

Maja Kotarska: - Przyznam się szczerze - nie znam się na marketingu i jakoś trudno mi się pogodzić z myślą, że książka ma być takim samym towarem jak papier śniadaniowy. Książki były i będę dla mnie czymś szczególnym. Autorką książek bywam od czasu do czasu, czytelniczką – codziennie. Jeśli chodzi o pisanie, to uważam, że każdy powinien zajmować się tym, co potrafi najlepiej - w moim wypadku jest to komedia. Przelewam na kartki papieru mój sposób widzenia świata. To chyba nic złego być optymistką?

Uważa Pani swoje książki za czytadła? Bez znaczenia, czy odbiera Pani te słowo pozytywnie czy negatywnie. Znam autorów, którzy marzą, by ich powieści uznane zostały właśnie za czytadła. Dla wielu bowiem czytadło równa się świetnej sprzedaży. Nie znam wyników sprzedaży "Draceny…", "Gdzie ja miałam oczy?" i "Nie kłam…", ale te czytadło coś mi po głowie chodzi.

W "Słowniku języka polskieg" słowo "czytadło" nie występuje. Pozostańmy więc przy poczytny, czytany, popularny, bestseller itp. Moim marzeniem jest, aby książka trafiła do jak największej rzeszy odbiorców. Książki pisze się dla czytelników, gdyby było inaczej, wystarczyłoby po ukończeniu pracy wepchnąć rękopis do szuflady. Moja rola kończy się, kiedy powieść trafia do wydawcy, potem do księgarni. Ostatnie słowo zawsze należy do czytelników i to oni zadecydują, czy sięgną po tę czy inną pozycję.

Po informacji w PL o książce "Gdzie ja miałam oczy?" i rzecz oczywista – o autorce, pojawił się komentarz: - Przez kilka lat poszukiwała zawodu idealnego, dającego satysfakcję przy odpowiednim zabezpieczeniu finansowym. I znalazła – pisanie? Śmiechu warte! Raczej zbyt pochopny wniosek czytelnika. Ciągnąć jednak temat dalej – pisanie przyniosło satysfakcję. Czy z samej "satysfakcji" można wyżyć?

Nawiązując do zacytowanego przez panią komentarza – "poszukiwała" nie oznacza dokładnie tego samego co "znalazła". Początki, bez względu na dziedzinę, w której debiutujemy, zawsze bywają trudne. Ważne, żeby nie zrażać się trudnościami i po prostu iść do przodu. Nie byłabym optymistką, gdybym nie wierzyła, że w końcu i do mnie uśmiechnie się szczęście.

W jaki sposób doszło do współpracy Kotarska – Łepkowska?

Propozycja współpracy wyszła od pani Elżbiety Majcherczyk – właścicielki wydawnictwa Bliskie. Pani Ilona Łepkowska przeczytała moją powieść "Dracena przerywa milczenie", żeby sprawdzić, czy odpowiada jej mój styl pisania. W tym samym czasie ja zapoznałam się ze scenariuszem "Nie kłam kochanie" i uznałam, że jest to dobry materiał na powieść. Na końcu obie powiedziałyśmy "tak".

"Nie kłam kochanie" jest adaptacją scenariusza. Ciężej się Pani pisało powieść niż poprzednie? Tu już były jakieś ramy, pewne ograniczenia.

Wbrew pozorom adaptacja scenariusza jest dużo trudniejsza niż tworzenie powieści od podstaw. Najtrudniejszy był pierwszy etap, uczenie się tekstu i tworzenie szkicu utworu. Scenariusz sporządza się na potrzeby filmu. Książka rządzi się odmiennymi prawami. Dlatego konieczne było dodanie kilku nowych wątków i rozwinięcie już istniejących. Wyglądało to trochę jak układanie puzzli. Każdy nowy element musiałam dopasować do już istniejących. Zadanie trudne, ale i dające satysfakcję.

A co z filmem – obejrzała Pani? Ja do kina jeszcze nie dotarłam, choć reklamami jestem zarzucana przez wszystko – radio, telewizja, strony internetowe, gazety. Atak z każdej możliwej strony. Czy się mu poddam, jeszcze nie wiem. Czekam na Pani opinię. Mam nadzieję – w pełni obiektywną.

Filmu jeszcze nie obejrzałam, ale oczywiście do kina się wybieram. W czasie pisania książki, celowo unikałam wszelkich doniesień z planu filmowego, szczególnie jeśli chodzi o odtwórców głównych ról. Dzięki temu powieść nie jest kalką filmu. Scenariusz, powieść i film to trzy odrębne dzieła i tak się je powinno traktować. Teraz po skończonej pracy jestem ciekawa, jak moje wyobrażenia mają się do tego, co ujrzę na ekranie.

Będę troszeczkę męczyć, jeśli chodzi o tytuły. "Gdzie ja miałam oczy?" nie było tytułem pierwotnym (o "Nie kłam kochanie" nie ma sensu mówić; podejrzewam, że na to Pani wpływu nie miała; jeśli się mylę, proszę mówić; pokajam się). Miało być coś z piorunami w piaskownicy, mógł też się trafić zbitek słów z emocjami w roli głównej. Jak brzmi produkt finalny, wszyscy już wiemy. Mnie interesuje, z jakim Pani wystartowała, jaki dostał wydawca? I ewentualnie dlaczego się Pani przy nim nie upierała?

Tych tytułów było tyle, że chwilami sama zaczynam się gubić. Pierwotny tytuł brzmiał "Trzeci wschód słońca", potem był jeszcze "Piorun w piaskownicy", "Kronika (nie)odpowiednich znajomości" itd. W końcu, wspólnie z wydawcą, zdecydowaliśmy się na "Gdzie ja miałam oczy?". Tytuł jest cytatem z książki i takie właśnie pytanie zadaje sobie kilkakrotnie Marta, główna bohaterka powieści.

I okładka. Zieleń – motyw przewodni. Motyw, który łączy drugą powieść z pierwszą. Tworzy pewną serię. Miała Pani na nią wpływ? Mnie osobiście zdecydowanie bardziej podoba się ta niż z "Dracena przerywa milczenie". Tamta mnie straszyła, ta jest łagodniejsza.

Okładka jest dziełem plastyka i ja, jako kompletny laik, nie biorę udziału w jej tworzeniu. Za szatę graficzną książki odpowiada wydawca. Ja dostaję ostateczny projekt okładki do akceptacji.

Pani dewiza życiowa brzmi "Grunt to święty spokój". Woli Pani rąbać drewno do kominka niż ściskać się w tramwajach. Chyba każdy by wolał. W mniejszych miasteczkach jest łatwiej o spokój. W metropoliach (jeśli takowymi nazwiemy duże, polskie miasta) zdecydowanie trudniej znaleźć ciszę. To dlatego "wywiozła" Pani Martę – główną bohaterkę, z Wrocławia do pewnej mieściny? Chciała Pani przy okazji pokazać tę różnicę, czy to była "zwykła ucieczka"?

Nie chciałam, żeby wyjazd Marty był tylko ucieczką od problemów. W małych miejscowościach życie płynie wolniej niż w wielkich miastach, ale to wcale nie oznacza, że jest tam nudno. Ludzie nie gonią bez przerwy za czymś nieuchwytnym, zatrzymują się czasem, żeby zwyczajnie zapytać drugiego człowieka: "Co słychać?". To właśnie tam Marta dochodzi do wniosku, że na świecie są większe problemy niż odejście niechcianego męża. Poznaje nowych przyjaciół, a pomagając innym, pomaga również sobie. Nabiera sił, pewności siebie i w końcu decyduje się na powrót do Wrocławia, bo tam właśnie jest jej miejsce.

"Język zakochanych to najtrudniejszy język świata". Nawet tłumaczka nie dała rady. Kto był Pani pierwszą miłością? Może to i temat w ogóle nie związany z pisaniem, ale… jest uroczy. Ja pierwszy raz w życiu kochałam na zabój w podstawówce. Niestety obiekt westchnień chyba mnie nie chciał. Dowiedziałam się, że ma "inną", gdy siedziałam na trzepaku.

Pierwszy raz zakochałam się na zabój w wieku lat dziesięciu. On miał na imię Adam i, wstyd przyznać, ale więcej szczegółów nie pamiętam. Była to miłość wielka, odwzajemniona i trwała całe długie trzy tygodnie. Jeden pełny turnus kolonijny. Ponownie spotkaliśmy się kilka miesięcy później, na zabawie mikołajkowej. Przywitaliśmy się obojętnie, rzekłabym nawet chłodno i rozeszliśmy się w przeciwnych kierunkach. Jak widać, to pierwsze uczucie nie przetrwało próby czasu.

I na koniec - pomysły na kolejną powieść są?

Czego jak czego, ale pomysłów na pewno mi nie zabraknie. Przez ostatnie kilkanaście lat układałam powieści w głowie, niczego nie zapisując. Teraz powolutku nadrabiam zaległości w pisaniu. Obecnie pracuję na drugą częścią "Draceny", jaka będzie kolejna książka - czas pokaże. Zwykle, kiedy kończę powieść, któryś z pomysłów zaczyna dojrzewać, nabierać kształtu i nie pozostaje mi nic innego, jak zasiąść do pracy i przelać myśli na papier.


Recenzja książki "Gdzie ja miałam oczy?"

Święty spokój Mai K. - autorka o sobie

Tagi: maja kotarska, gdzie ja miałam oczy, wywiad, fragment, recenzja, książka, nie kłam kochanie,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany