Fragment nietypowej reklamy

kzarecka

2010-08-16

kupiereke_160Agnieszka Szygenda z pewnością miała dobre pomysły na swoje książki. Fabuła pierwszej zahaczała o reality show, drugiej o elementy "Kup teraz" z Allegro. W rzeczywistości jednak ta druga ma głębsze znaczenie. A wspominam właśnie o niej, czyli o "Kupię rękę", z powodu dość prostego - dziś możecie przeczytać fragment książki. Czy zachęci was do sięgnięcia po powieść? Mam nadzieję. Dodatkowo zapraszam do przecztania recenzji oraz wywiadu z autorką, które na naszych łamach ukazały się nieco wcześniej. Miłej lektury!



"Kupię rękę". Ogłoszenie o takiej właśnie treści chodziło Olgierdowi po głowie już od kilku dni. Wiedział, że nic z tego nie będzie i nigdy żadna z gazet tego nie wydrukuje, lecz mimo to cieszyła go ta myśl, a właściwie krótka, zabawna treść. "Kupię rękę". Pewnie nigdy by na to nie wpadł, gdyby nie przypadek. Pewnego dnia został w pracy o wiele dłużej niż zwykle. Z jednej strony przyprawiało go to o wściekłość, z drugiej – czuł mściwą satysfakcję. Wściekłość – bo szef Olgierda, a zarazem jego teść, naprawdę mógłby sobie darować ciemiężenie przyszłego następcy, wymagając od niego roboty, satysfakcję zaś – bo zużyta małżonka Olgierda mogła mieć pretensje wyłącznie do swojego ojca. Niedobrze się stało, że przed laty Olgierd, wspaniale się zapowiadający student ekonomii, trafił na staż do tej firmy. To był pierwszy pech. Drugi nastąpił, kiedy zaproponowano mu podpisanie stałej umowy o pracę. Trzeci i największy – kiedy poznał córkę szefa i w głowie zaświtała mu myśl, że mógłby pójść przez życie na skróty. Po co awansować w pocie czoła po latach biurowej orki, skoro można się sprężyć i skoczyć raz, a wysoko? Nie zastanawiał się długo. To była jedna z tych okazji, które trafiają się raz w życiu. Jednego dnia śpisz na wygniecionym gąbkowym materacu w jakiejś norze, a następnego budzisz się w eleganckiej sypialni, czując delikatne sprężynowanie luksusowego materaca przy każdym ruchu twojego ciała. Właśnie ta giętkość, owa obietnica dopasowywania się do Olgierda miały być zapowiedzią całkowitej zmiany w jego życiu. Dotychczas to on się musiał naginać, szukać i kluczyć; nieoczekiwana zmiana sytuacji miała mu zapewnić komfort na dalszy ciąg życia. Pierwszym nieśmiałym krokiem były oświadczyny, potem ślub z fanfarami i – byle wyżej, byle wyżej... Wreszcie osiągnął maksimum swych możliwości – wyżej nie mógł już awansować. Pewnie gdyby teść w końcu odszedł na emeryturę, Olgierd mógłby spełnić swoje marzenie o zarządzaniu firmą, teść jednak miał się dobrze i nie zanosiło się na żadne zmiany. A Olgierd nie mógł już czekać. Miał trzydzieści siedem lat. Nie mógł również odejść, bo to wiązałoby się z zaprzepaszczeniem całego dotychczasowego poświęcenia. Nie, na to nie mógł sobie pozwolić. Konsultingowa firma teścia prosperowała znakomicie i Olgierd zdawał sobie sprawę, że w każdym innym tego typu biznesie mógłby być specjalistą zaledwie w jakiejś wąskiej dziedzinie; obrabiaczem małego skrawka, on zaś mierzył znacznie wyżej: chciał władzy i pieniędzy. Wąska specjalizacja jest dobra dla przeciętniaków. Olgierd miał wizję wykraczającą poza idiotyczne zakopywanie się w jednym temacie. Był pewien, że ze swoimi zdolnościami może zajść bardzo wysoko. Taki wyznaczył sobie cel. Wyprzedzić wszystkich i zostawić ich za sobą daleko w tyle. Od kiedy pojął, że życie wśród ludzi jest nieustanną walką przypominającą bieg przez chaszcze, postanowił biec, nie oglądając się za siebie. Przecież życie właśnie na tym polega, że albo widzi się plecy lidera, albo daje się innym oglądać swoje. Tam, na przedzie, jest się nareszcie wolnym, jednym jedynym, niezagrożonym przez nikogo. Wypracowany dystans sprawia, że to lider decyduje, kiedy pozwoli innym zbliżyć się do siebie, określając równocześnie stopień zażyłości. Najlepiej zerowej, bo wystarczy moment nieuwagi, żeby dać się podejść zbyt blisko i spaść. Do wyprzedzenia pozostały jeszcze tylko jedne plecy... Stare i tym bardziej denerwujące, że ciągle pełne życia i siły.

Tego dnia, kiedy Olgierd, z powodu dodatkowych obowiązków, został w pracy po godzinach, postanowił znaleźć jakieś antidotum na firmowy i domowy kierat. Po uporaniu się ze wszystkimi zaległościami wpisał do internetowej przeglądarki hasło "nietypowa reklama". Miał zamiar znaleźć i wprowadzić w firmie jakiś nowatorski pomysł. Chciał zabłysnąć. Niech stary zbuk podziwia kreatywność genialnego zięcia i niech spieprza na cmentarz. Wynik wyszukiwania był zaskakujący. Wprawdzie setki linków zniechęcały do szczegółowego zagłębiania się w problem, ale Olgierd, z pozoru człowiek łagodny i spokojny, był nadzwyczaj uparty. Nie zawsze tak było. W dzieciństwie, wtłoczony w sztywne ramy obowiązków i nakazów, nie odważał się na bunt. Był po prostu przeciętny – niezbyt wyrazista twarz, krótkie włosy, średni wzrost. Zginąłby w tłumie, jak ciuch wrzucony do pralki automatycznej, gdyby nie to, że zrobiono mu pranie mózgu o jeden raz za dużo. To wtedy, mając jakieś siedemnaście lat, postanowił dać z siebie wszystko, żeby wyrwać się z szarzyzny, przeciętności i odciąć od wszystkiego, co przez lata ładowano mu do głowy. Nie potrzebował przeszłości, która – zamiast pchać do przodu – ciągle zawracała go z obranej drogi, próbując zepchnąć na ścieżki deptane przez tłum. Musiał się odbić, odciąć od korzeni, rozwinąć skrzydła. To, co minęło, nie ma żadnego znaczenia. Nawet teraźniejszość jest tylko stanem przejściowym, nic nieznaczącym zlepkiem czasu i przestrzeni, unicestwianym przez umykający czas. Teraźniejszość powinna po prostu zwiększać komfort oczekiwania. Tylko tyle. Bo liczy się jedynie przyszłość. Teraz, kiedy nosił eleganckie, luksusowe koszule i garnitury wybrane przez zatrudnionego w firmie stylistę, wreszcie wyróżniał się na tle innych. Niewątpliwie bez stylisty również dałby sobie świetnie radę, ale zatrudnienie takowego mile łechtało jego próżność i pogłębiało doznania wywoływane przez dotyk markowej metki. To samo dotyczyło dietetyka i wizażysty. Pierwszy link, jakaś firma reklamowa – na drzewo. Na pewno nie mają do zaoferowania nic, co stałoby się pożywką dla kreatywności Olgierda. Na drugi link kliknął z niedowierzaniem. Aukcja internetowa.- Pewnie jakiś żul wciska naklejki reklamowe lub jakieś inne gówno – mruknął pod nosem. "Nietypowa reklama. Jeśli wygrasz licytację, pozwolę wytatuować na swojej ręce logo twojej firmy. Nie odwołuję ofert". Olgierd aż podskoczył. "Kupię rękę". Tak, mógłby zamieścić gdzieś takie ogłoszenie i skupować różne części ciała. Pewnie jeszcze nikt na to nie wpadł. Otworzyłby swoją maleńką firemkę na boku. Miałby niewolników. Nie, to bez sensu. żadna z szanowanych firm nie pójdzie na taki rodzaj reklamy. Trzeba dać sobie spokój. Tylko że ziarenko trafiło na podatny grunt.

Agnieszka Szygenda "Kupię rękę"; Wydawnictwo: Biskie; Format: 125 x 195 mm; Liczba stron: 216; Okładka: miękka; ISBN: 978-83-930558-1-4

"Kupię rękę" - recenzja

"Może to jest tak, że tylkoz
boku wydajemy się innym niezwykli i silni?" - wywiad z Agnieszką Szygendą

Agnieszka Szygenda o debiucie, rozpychaniu się łokciami i życiu (wywiad z 2007 roku)


Kup książkę

Tagi: Agnieszka Szygenda, Kupię rękę, Wszystko gra, Elżbieta Majcherczyk, Bliskie, wywiad,

<< Powrót

Papierowy Ekran 2009

FB PL

Kejos

HaZu

PL zmiany